search
REKLAMA
Felietony

Znudzony, zbakany, zabawny

Jakub Koisz

7 maja 2016

REKLAMA

Redakcyjny kolega, Radosław Pisula, znający mnie od lat, jakbyśmy w tej samej ławce ciągnęli dziewczyny za warkocze, sprzedał mi kilka dni temu miłą informację. W Empiku można kupić dwa sezony Znudzonego na śmierć za trzy dychy. Dawno nie kupowałem serialu, ale akurat ten jeden muszę mieć w kolekcji, bo wystarczyło wspomnieć, że ktoś go opycha prawie za darmo, abym znowu miał ochotę obejrzeć przygody szalonych bohaterów tej komedii HBO. Bardzo stylowej i uroczej w swojej kategorii.

Pamiętam, że gdy odpaliłem pierwszy odcinek, nie wiedziałem, za co się zabieram. Strudzony i zmęczony impotencją twórczą pisarz, Jonathan Ames (imię i nazwisko identyczne jak u twórcy serialu, a twarzy udzielił mu przezabawny Jason Schwartzman), wpada na niecodzienny pomysł – ogłasza się w Internecie jako prywatny detektyw, aby zbadać grunt przed napisaniem powieści kryminalnej. Powieść, póki co, pisze się średnio, co zresztą jest nie tylko winą kiepskiego przygotowania, ale po prostu – za dużej ilości marihuany. Już tym wątkiem mnie kupiono, zgadzam się bowiem, że regularnie ćmienie liścia trochę odbiera tężyznę motywacji, frazeologii, frazom, co przyznało mi kilku twórców. Struggling writer motive jest więc tutaj przedstawiony nieszablonowo, bo najprawdziwsze wydają się być słowa porzucającej pisarza dziewczyny – jesteś znudzony na śmierć i hektolitry wypitego białego wina czy kilogramy wypalonej maryśki niczego nie zmienią. O ile bowiem popalanie może być całkiem przydatne w malarstwie, błoga ospałość nie przynosi korzyści tworzeniu historii, o czym zresztą wspominał w wywiadach również Ames.

Bored-to-death-Wallpaper-bored-to-death-8954555-1024-768

Bored-to-death-Wallpaper-bored-to-death-8954922-1024-768

Bored-to-death-Wallpaper-bored-to-death-8954923-1024-768

Lubię tę opowieść z dwóch powodów – jest jakby lżejszą, mniej neurotyczną, ale ciągle w pełni nowojorską manifestacją miłości do zagubionej bohemy, jeśli więc pojawia się jakiś dowcip, wydaje się być czymś, z czego zaśmiałby się sam Woody Allen. Przygody Jonathana wzorowane są na konwencji powieści chandlerowskiej, czyli to trochę jakby Philip Marlowe uzależniony od topy postanowił rozbawić Woody’ego Allena, a sprawy kryminalne wymyślałby dla nich Wes Anderson. I choć w drugim sezonie Znudzony na śmierć z powodów niskiej oglądalności stał się mniej dziwny, jakby trochę próbując rozbawić również innego typu widza, do końca zachowuje klasę. Łapałem się nawet na tym, że porzucałem przygody wszystkich tych antybohaterskich Underwoodów, Deksterów i Hanków Moodych, aby odprężyć się przy powtarzanych kilkakrotnie moich ulubionych odcinkach. Duża w tym zasługa galerii postaci drugoplanowych. Jedną z nich jest Ray Hueston (prześmieszny Zach Galifianakis, który wchodzi tutaj na wyżyny neurotyczności), pulchny przyjaciel Amesa, który dorabia sobie rysowaniem niezbyt rozchwytywanych komiksów. Bohaterem większości fabuł jest tajemniczy superheros z ogromną brodą, zacnym penisem i wielkim „R” na piersi. Drugim klimaciarzem jest wydawca oraz redaktor naczelny męskiego magazynu, a prywatnie mentor Jonathana, czyli George. Gra go Ted Danson, który wespół z wyżej wymienioną dwójką potrafi nieźle skomplikować swoje życie, co również jest czasami wynikiem uwielbienia do jointów.

Jeśli jednak chodzi o ludzkie upadki, Znudzony na śmierć jest uroczo niewulgarny. Nie znajdziemy w tym serialu przepisu na to, jak żyć, a sprawy kryminalne to czasami taki Pan Samochodzik w oparach absurdu, udało się jednak temu serialowi niewątpliwie jedno – w dobie dzisiejszych komedii odcinkowych jest uroczo grzeczny, co paradoksalnie nie ma w sobie nic z zachowawczości.

Ja bardzo Znudzonego… lubię, płytę DVD kupię, a Państwu polecam, bo produkcja, w której epilogu mamy sekwencję z Jimem Jarmuschem jeżdżącym przez minutę na rowerze wokół głównego bohatera jest przynajmniej warta rzucenia okiem.

REKLAMA