search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

ZŁOTA KLATKA

Maciej Niedźwiedzki

21 marca 2015

REKLAMA

Młody Juan śni o Ameryce. Bo tam odniesie sukces, wzbogaci się, znajdzie dom, satysfakcję z życia. Niewiele wie jednak o tym kraju – to jego marzenie i obsesja. Niewiele też wie o samym sobie – podróżując pozna swoje możliwości, sprawdzi, jak  bardzo jest wytrzymały. Dobrze zna tylko ponurą wioskę w Gwatemali. Nie może wytrzymać tamtejszego smrodu, błota oraz biedy. Ma dość domków z plandeki, wszechobecnej tandety, życia za grosze i groszy w portfelu. Juan wie, że jest więcej wart. Poznajemy go w momencie, gdy pakuje do plecaka wszystko, co ma. Ubiera kowbojskie skórzane buty i, z nikim się nie żegnając, kieruje się na północ. Za nim podąża troje jego rówieśników: Chauk, Samuel i Sara. Pierwszy z nich to nie potrafiący mówić po hiszpańsku Indianin-przybłęda. Jest wycofany i ostrożny. Przeważnie milcząc, idzie za trójką towarzyszy. Wygląda jak skrzywdzony przez swojego właściciela pies, który jednak nie opuszcza go, bo i tak nic lepszego od życia nie dostanie.

Interesująca jest również Sara. Przed wyprawą obcina włosy, maskuje biust, na głowę ubiera czapkę z daszkiem i przyjmuje chłopięcy krok. Tak będzie dla niej bezpieczniej na drodze. Uniknie spojrzeń i rąk. W Gwatemali dziewczynom podobnym Sarze pisana jest inna przyszłość: wśród garów, wśród dzieci, w oczekiwaniu na męża. Ona ucieka od tego samego, co Juan. W lepszym świecie chce mieć szansę na bycie lepszym samą sobą.

SONY DSC

Reżyser Złotej klatki, Diego Quemada-Diez, rezygnuje z jakiejkolwiek ekspozycji. Nie podaje motywacji, nie zagłębia się w psychologię. Wszystkich bohaterów poznajemy od razu w działaniu, już po podjęciu decyzji. Nieważne są za i przeciw. Quemada-Diez wychwytuje swoje postaci z tłumu. Zainteresowany ich nietypowym zachowaniem decyduje się za nimi podążyć. Bardzo prosty, może wręcz przewidywalny, fabularny szkielet nie sprawia, że Złota klatka nuży. Ten film przekonuje przejmującą, bogatą w szczegóły i obserwacje wizją świata. Metodami realizacji zbliża się czasami do dokumentalnej, reporterskiej rejestracji.

Reżyser buduje swój film za pomocą epizodów i lakonicznych dialogów. W samym pozach postaci, w doskonałych zbliżeniach, w ulokowaniu bohaterów na tle przestrzeni wydobywa ogrom treści. Nie potrzebuje narracji z offu ani czytanych na głos listów. Tymi samymi wyrafinowanymi metodami kreśli relację między całą czwórką. Ruchem kamery, montażem, kompozycją kadru wyraża motywacje, zmienną sympatię i gniew postaci. Trudno nie dostrzec wyważonych kreacji młodych debiutujących aktorów. Na ekranie nikogo nie udają, panują nad sztuczną ekspresywnością gestów, są bardzo naturalni. Prawdziwie brudni wycieńczającą wyprawą.

b

Złota klatka ma w sobie energię. Wydobywa ją nie dzięki patetycznym scenom czy przesadnemu poświęceniu czwórki młodocianych, ale za sprawą bezwzględnej determinacji, z jaką przemierzają kolejne kilometry. Quemada-Diez solidaryzuje się z głównymi bohaterami. W nienachalny sposób stara się pleść więź między nimi a widzami. Te empatyczne emocje wydobywa w drobnych ludzkich gestach, na przykład w sytuacji, gdy do jadących na dachu pociągu Juana, Chauka i Sary obserwatorzy przy torach rzucają pomarańcze. W innym momencie otrzymują schronienie przed goniącą ich policyjną emigracyjną. Oczywiście to nie jedyne przypadki, z jakimi spotykają się główne postaci. Bo to świat podstępny i zdradliwy, gdzie towarem jest człowiek. Reżyser nie ma też co do tego wątpliwości. Pojawi się więc krew. Pojawi się krzyk.

Często wracającym obrazkiem w Złotej klatce jest padający nocą śnieg, oświetlony przez nocną uliczną lampę. To wyobrażenie Juana o Ameryce. Miejscu spokojnym, bezpiecznym i gościnnym – istniejącym jednak tylko głęboko gdzieś w nim. Nikogo nie może zaskoczyć zakończenie filmu. Już jego tytuł podpowiada, jak fasadowe i niepokrywające się z rzeczywistością będą marzenia chłopca z Gwatemali. To nie kolejny Slumdog, który dzięki potędze miłości wygrywa czek na szczęśliwe życie. Siła Złotej klatki nie tkwi jednak w przewidywalnej puencie, ale w przejmującym wrażeniu oczyszczającej klęski.

korekta: Kornelia Farynowska

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA