search
REKLAMA
Seriale TV

Z Archiwum X: Clyde Bruckman’s Final Repose

Karolina Chymkowska

27 stycznia 2016

REKLAMA

W uniwersum Archiwum X nie brakuje odcinków szczególnych. Takich, które wyraźnie wybijają się na tle całości, zapadają w pamięć, intrygują czy to pod względem formy i realizacji (jak chociażby Post-Modern Prometheus), czy to z uwagi na zabawne, a nawet prześmiewcze podejście do tematu (Jose Chang’s From Outer Space). Są również takie, które wzajemnie się uzupełniają, dodając nowe elementy do ogólnej wizji, jaką mamy na temat Muldera, Scully i ich wzajemnej relacji – jak pełniące podobną funkcję The Field Where I Died (Mulder) oraz Never Again, a także, do pewnego stopnia, Milagro (Scully).

Seans czas zacząć

Clyde Bruckman’s Final Repose należy do ścisłej czołówki. Dla mnie – z czysto osobistego punktu widzenia – to ten jedyny, wyjątkowy, najbliższy sercu. Ale nawet jeśli zepchnąć na margines prywatne emocje, nawet jeśli spojrzeć chłodnym okiem – nic się nie zmienia, ten odcinek nadal pozostaje znakomity i jedyny w swoim rodzaju. Składa się na to wiele czynników: finezja, błyskotliwość i urok scenariusza; waga i ujęcie samego tematu; złożoność i wielopłaszczyznowość; słodko-gorzki nastrój, jak również to, że w gronie odcinków śledczych należy do nielicznych, które uciekają od jednoznacznych odpowiedzi. Można wręcz powiedzieć, że to odcinek składający się głównie z pytań: odpowiedzi należy szukać we własnym zakresie. Mówimy tu bowiem o kwestiach stanowiących podstawę indywidualnego podejścia do mechanizmów kierujących światem i naszym życiem, wpisujących się mocno w poglądy dotyczące niezależności, wolności osobistej, wolnej woli i możliwości kierowania własnym przeznaczeniem. Clyde Bruckman’s w mozaikowy, subtelny, czasem symboliczny sposób przedstawia pejzaż możliwości niejednokrotnie sprzecznych, żadnej z nich nie przekreślając i żadnej nie odbierając sensu. Chociaż brzmi to paradoksalnie, można tu znaleźć potwierdzenie dla poglądów całkowicie przeciwstawnych, i odwrotnie – każdy z nich jest w pewnym momencie podważony.

clyde 1

Krótki zarys fabuły: seryjny zabójca dopada i morduje, nad wyraz brutalnie, ludzi parających się wróżbami, tarotem i przepowiadaniem przyszłości. W śledztwo zupełnym przypadkiem zostaje zaangażowany Clyde Bruckman – na pozór zwyczajny doradca ubezpieczeniowy, który miał nieprzyjemność odnaleźć ciało jednej z ofiar. Clyde ma pewien talent – nie uważa się wprawdzie za jasnowidza, ale potrafi konkretnie określić okoliczności, w jakich dana osoba umrze. Osoba Bruckmana fascynuje Muldera: kogo jak kogo, ale Spooky Foxa nie trzeba do paranormalnych zjawisk przekonywać. Nasz ulubiony agent posuwa się jednak jeszcze dalej – za wszelką cenę próbuje wmówić Bruckmanowi zdolności, do których ten nie uzurpuje sobie najmniejszego prawa. Scully, jak to Scully, podchodzi do tematu w sposób skrajnie odmienny: nie uważa, by konieczne było sięganie po zdolności parapsychiczne tam, gdzie w zupełności wystarczają naukowe metody śledcze i zwykła dedukcja.

A zatem zabójca morduje, Mulder płynie na fali entuzjazmu, Scully wątpi, a Clyde, chcąc nie chcąc, angażuje się w śledztwo. Zostawmy ich przy tym i zajmijmy się odrobiną twórczej teorii.

Odrobina twórczej teorii

W największym skrócie można powiedzieć, że cała rzecz sprowadza się do nieustającego konfliktu i nierozstrzygniętego sporu między zwolennikami determinizmu i indeterminizmu. Determinizm zakłada, że absolutnie nic we wszechświecie nie dzieje się bez powodu – wszystko ma swoją przyczynę i co więcej, również swój cel. W konsekwencji wszystkie podejmowane przez nas wybory są jedynie częścią łańcucha zdarzeń, który tak czy siak musi zaistnieć – wolna wola jest ułudą, a przypadek nie jest w stanie wpłynąć na bieg zdarzeń. Mniej zapaleni determiniści dopuszczają istnienie pewnej swobody, zakładając, że nie każda przyczyna musi zawsze powodować ten sam skutek, a niektóre uwarunkowania mogą wpłynąć na bieg zdarzeń, nigdy jednak nie podważają istoty jego celowości. Ptak nigdy nie stanie się wężem. Indeterminizm natomiast wyznaje pogląd dokładnie odwrotny: wszystko, co robimy, jest naszym w pełni wolnym i świadomym wyborem, a jakakolwiek przyszłość kształtuje się dopiero w momencie dokonywania tegoż wyboru. Nie jesteśmy bezwolnym elementem łańcucha zdarzeń, tylko jego świadomym uczestnikiem.

clyde 2

Zarówno jedna, jak i druga teoria mają szeroko rozbudowane rozgałęzienia, obie też przyjmują formy bardziej i mniej radykalne. Obie pozostają w ścisłym związku z koncepcjami religijnymi, w szczególności łaski Bożej skutecznej i wolnej woli. Ulubionym konikiem deterministów jest zwłaszcza dogmat wszechwiedzy i wszechmocy Boga: jak go pogodzić z faktyczną wolnością naszych wyborów, skoro w oczach Boga wszystkie wybory zostały już podjęte? Indeterminiści ratują się etyką: jak w świecie, w którym jesteśmy z góry skazani na podejmowanie określonych działań, tworzyć jakiś kodeks moralny? Jak można w takim kontekście w ogóle mówić o odpowiedzialności za własne czyny? Prawdziwe wygibasy wyczyniał św. Tomasz z Akwinu, który, biedząc się nad kwestią pogodzenia wszechmocy Boga z wolną wolą człowieka, wymyślił w końcu rozwiązanie. Niegłupie zresztą. Stwierdził mianowicie, że Bóg świadomie ogranicza swoją wszechwiedzę, tym samym obdarzając człowieka wolnością. Zdecydowanie gorzej od Tomasza radzili sobie teoretycy chrześcijaństwa, którzy usiłowali pogodzić wizję Bożej „determinującej łaski skutecznej” z wolnością wyboru, bo żaden z ich argumentów nie brzmi w pełni przekonująco. Nic, co angażuje się w problem pojmowania czasu z perspektywy Boga, nie może brzmieć w pełni przekonująco.

Jeżeli ktoś uważa, że sprawę ułatwiłoby oderwanie się od abstrakcyjnych i niedefiniowalnych pojęć duchowych i dogmatów religijnych, to się myli, bowiem zwolennicy jednego i drugiego poglądu zaanektowali dla własnych potrzeb również nauki ścisłe. Materializm mechanistyczny kłóci się z mechaniką kwantową, zasadą nieoznaczoności Heisenberga i teorią chaosu, neuropsychologia walczy o lepsze z ideą ciągłości własnego ja. I tak w kółko. Zaskakująco głosem rozsądku w całej sprawie okazało się stanowisko wiedeńskich neopozytywistów, którzy – zupełnie słusznie – wskazali, że z punktu widzenia indywidualnej jednostki problem wolnej woli nie istnieje, ponieważ każdy z nas postrzega własne wybory jako wolne w momencie ich podejmowania. Pod względem psychologicznym mamy zatem świadomość wolnej woli i nikomu nic do tego. Globalny układ przyczynowo-skutkowy – zakładając, że takowy istnieje – nie jest dla nas postrzegalny (efekt motyla i tak dalej), nie mamy bowiem odpowiednich narzędzi ku temu. To, co możemy dostrzec, to tylko wycinek całości: tym samym nie da się jednoznacznie stwierdzić, czy postrzegane przez nas powiązania nie są wyłącznie wyrazem skłonności naszego mózgu do szukania związków tam, gdzie w istocie wcale ich nie ma. W szczególności po fakcie.

Holmes nie był medium

Przypadek czy celowość, porządek czy chaos, ustalone miejsce we wszechświecie czy zmiany następujące z każdą kolejną podjętą decyzją… spór trwa i trwać będzie. Na gruncie tegoż sporu rodzi się jednak interesujące pytanie: czy można przewidzieć przyszłość?

Jeżeli faktycznie można, jest to woda na młyn deterministów, ponieważ nie da się przewidzieć czegoś, co nie zostało chociaż w ogólnym zarysie ustalone. Co prawda można argumentować, że przewidywana przyszłość jest tylko jednym z możliwych scenariuszy – w kontekście wolności wyboru jednak takich scenariuszy może być nieskończenie wiele, co kłóci się z samą ideą przewidywania. „I ty możesz zostać jasnowidzem” – bez sensu, jakby nie patrzeć. A jeśli kieruje nami czysty przypadek, to czy przypadek można przewidzieć? Czy byłby wtedy przypadkiem?

Załóżmy jednak – z teoretycznego punktu widzenia – że przewidywanie przyszłości jest możliwe. Jeśli tak, to w jaki sposób? Jasnowidzów, wróżek i tarocistów nam nie brakuje, mnożą się jak grzyby po deszczu, każdy za odpowiednią cenę może poznać swoją przyszłość. Jednak jaki procent z nich ma autentyczne zdolności parapsychiczne? A jaki procent z powodzeniem wykorzystuje własne życiowe doświadczenie, uważną obserwację, umiejętność wyciągania wniosków i kojarzenia faktów po to, by trafnie zgadywać? Dedukcje Sherlocka Holmesa zawsze wyglądały jak wizje medium, zanim nie wytłumaczył tępawemu Watsonowi, jak do nich doszedł. Posługując się mózgiem, a nie parapsychologią.

No dobrze, załóżmy, że w większości przypadków prorocze wizje to bujda na resorach. Clyde Bruckman jednak nie jest jasnowidzem – nie uważa się za takiego. Nie jest również wciskającym ciemnotę oszustem, chociaż lubi sobie niewinnie pożartować: wygłaszając niezwykle trafne proroctwo (ku radości zachwyconego Muldera), by na koniec dodać, że swoją wiedzę czerpie z całkowicie materialnych źródeł. Jego zdolności sprowadzają się do jednego – potrafi określić okoliczności śmierci. Sam przyznaje, że jest to konsekwencja obsesji, jakiej uległ rozmyślając nieustannie o katastrofie lotniczej, w której zginęli Buddy Holly, Ritchie Valens i J.P. „Big Bopper” Richardson. Ritchie Valens (nie zaś, jak mowa w serialu, Big Bopper) znalazł się na pokładzie feralnego samolotu, ponieważ wygrał w rzucie monetą z Tommym Allsupem. To ten rzut monetą zafascynował Clyde’a: drobiazg, który zadecydował o życiu i śmierci. Drobiazg, który mógł być wyrazem przeznaczenia, przypadku czy ślepego losu. Obsesyjne wracanie do tej kwestii z czasem wyostrzyło percepcję Bruckmana i obudziło jego szczególny talent.

Pytanie tylko, czym ten talent w istocie jest?

A może tak, a może nie…

Powtarzam – Clyde nie jest oszustem. Co nie wyklucza jednoznacznie tezy, że jego zdolności nie należą do sfery parapsychicznej, że są wypadkową doświadczenia, intuicji i może pewnej dozy wyobraźni. Nawet jemu samemu jest trudno określić, w jaki sposób te zdolności funkcjonują, mówi, że „po prostu wie”.

Przykładowo – sprawa jego sąsiadki. Samotna, wiekowa osoba mieszkająca z psem. Schorowana, niedołężna. Można z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że umrze nagle, że nie będzie to śmierć spowodowana tragicznym wypadkiem, że nikt nie zwróci na to uwagi, a głodny pies… cóż, wiadomo. A dokładny moment? Nie mamy jednoznacznego dowodu, że Clyde go z wyprzedzeniem przewidział. Migawkowa wizja psa szarpiącego zwłoki również nie stanowi dowodu – może być bowiem zwykłym wyobrażeniem, niczym więcej.

clyde 4

Żadnej pewności nie daje również wizja, którą Clyde przedstawia młodemu małżeństwu marzącemu o zakupie łodzi. Wizja jest bardzo szczegółowa względem miejsca, terminu i okoliczności towarzyszących śmierci męża. Nie mamy jednak żadnych danych co do tego, czy się sprawdziła – to raz. Dwa, istnieje opcja, że Clyde – doświadczony obserwator – dostrzegł w swoim kliencie brawurę, beztroskę i skłonność do popisywania się, wyciągając z tego wniosek, że może być nieostrożnym kierowcą, a opisowe szczegóły dodał po to, by nieco delikwentem potrząsnąć i obudzić w nim praktyczną troskę o właśnie zakładaną rodzinę.

Podobnie wygląda sprawa z agentem, który towarzyszy Clyde’owi w hotelu. To nałogowy palacz – martwi się zatem, czy nie jest mu przeznaczone umrzeć na raka płuc. Clyde zapewnia go, że tak się nie stanie, co tamtemu sprawia wyraźną ulgę. A przecież agent ma zginąć w ciągu kilkunastu najbliższych minut, i to w wyjątkowo głupi sposób. Dlaczego Clyde go nie ostrzegł, skoro o tym wiedział? Czy dlatego, że jest już zmęczony i zniechęcony? Uważa próby interweniowania w bieg przeznaczenia za bezcelowe, a nawet szkodliwe? Zakłada, że to się po prostu musi stać, i nic tego nie zmieni? A może jednak nic bliższego nie wiedział o rodzaju śmierci, jaki spotka agenta, i chciał go po prostu pocieszyć?

Do tego, czy Clyde przewidział własną śmierć, stosowniej będzie wrócić w innym miejscu.

Koronka i inne zjawiska pogodowe

Pora przejść do tych kwestii, które już trudno dwojako wytłumaczyć. Co ciekawe, nie dotyczą one podstawowego talentu Clyde’a, a przewidywania przyszłości jako takiej.

Już sam fakt zaangażowania Clyde’a w śledztwo jest intrygujący. Czy sprawił to przypadek, czy też takie było jego miejsce w łańcuchu zdarzeń, które musiały nastąpić?

Clyde zdaje się wiedzieć o pewnych rzeczach, których wydedukować raczej nie mógł. Na przykład, że zamordowana wróżka ma wyłupione oczy – chociaż nie widział jej twarzy. Że przed śmiercią uprawiała seks – na jakiej podstawie mógłby to po prostu zgadnąć, i właściwie w jakim celu miałby zgadywać?

To, co Clyde mówi w apartamencie zamordowanej ofiary, jest w dużej mierze pokazem błyskotliwych zdolności urodzonego profilera. To, co mówi na koniec – czyli gdzie i jak znajdą zwłoki nieszczęsnej kobiety – wygląda trochę jak kamyczek do ogródka Muldera. Czy nie może być tak, że dzieje się nam trochę podług tego, w co wierzymy – a przynajmniej postrzegamy to w ten sposób? Mulder, przekonany co do istnienia zjawisk paranormalnych, dostrzega powiązania i po fakcie znajduje „dowody” na potwierdzenie „wizji” Bruckmana. Scully, która w to nie wierzy, nie jest przekonana. Analogicznie wygląda sprawa z Koronką Chantilly – piosenką Big Boppera, o której wspomina Clyde. Kiedy pod paznokciem jednej z ofiar zostaje znalezione włókno koronki, dla Muldera jest to kolejny dowód, dla Scully, zwolenniczki metod naukowych – wyłącznie zbieg okoliczności. Trudno jednak tłumaczyć zbiegiem okoliczności dokładność, z jaką Clyde wskazał położenie ciała Claude’a Dukenfielda w lesie – tu już nie uciekał się do mętnych opisów dużej wody i grubego szturmowca. Tutaj mamy konkret.

clyde 5

Kolejnym zestawieniem dwóch przeciwstawnych racji jest sposób, w jaki boy hotelowy (po godzinach maniakalny morderca) zostaje rozpoznany. Scully wpada na to drogą czystej dedukcji – zgodnie z własnymi poglądami, nie potrzebuje do tego wizji. Clyde zostaje umieszczony właśnie w tym motelu, w którym boy pracuje, co znowu można tłumaczyć zarówno przypadkiem, jak i przeznaczeniem. Kiedy w końcu wpadają na siebie, natychmiast się rozpoznają. Boy wierzy we własne zdolności parapsychiczne, Clyde – wiadomo, i faktycznie wygląda na to, że zaistniała między nimi swoista łączność psychiczna (dowodem na to może być wizja Muldera, o której za chwilę). Jednocześnie jednak można spekulować, że Clyde, jako zdolny profiler, podświadomie wykonał, podobnie jak Scully, robotę dedukcyjną (koronka – boy) i również nie potrzebował do tego wizji. Chwilę później boy przymierza się do zabicia Clyde’a, na co ten ostatni spokojnie mówi „teraz mnie nie zabijesz”. Boy – powtórzmy, zwolennik i wyznawca parapsychologii – zamiast uśmiechnąć się szyderczo i zrobić swoje, zaciekawiony pyta o powody. Czy faktycznie by zapytał, gdyby nie wierzył w umiejętności Clyde’a? Czy nie postępujemy wedle tego, w co wierzymy? Pytanie zatem – czy Clyde faktycznie to wiedział, czy zręcznie (i skutecznie) zablefował, grając na zwłokę? W każdym razie – wyszło na jego.

Najbardziej drobiazgowa wizja, jaką Clyde przedstawia, wcale nie należy do niego, a do mordercy. To wizja Muldera w kuchni hotelowej. Mulder śledzi w tej wizji zabójcę, nie mając świadomości, że ten jest tuż za nim. W wersji Clyde’a (a raczej mordercy) finałem jest śmierć Muldera. W rzeczywistości odbyło się to inaczej – i każdemu wedle potrzeb. Scully, wierząca w rolę przypadku, znalazła się w tej kuchni przypadkiem właśnie (tak to w każdym razie wygląda – zaciekły zwolennik determinizmu i tak będzie się upierał, że miała się tam znaleźć). Mulder, wierzący w opowiedzianą mu wizję, usiłuje uprzedzić jej realizację – odwraca się gwałtownie (bo w opisie Clyde’a morderca miał być za nim) i tym samym, zamiast wizję zaburzyć, wypełnia ją. Wreszcie sam boy – wierzy w proroctwa i możliwość przewidywania przyszłości. Od jednej ze swoich ofiar usłyszał, że wielką rolę w jego życiu odegra kobieta „brunetka, blondynka… a może ruda”. Proroctwo niesłychanie mętne, ale ponieważ on w nie wierzy, widok rudej Scully w progu mógł wystarczyć, by na ułamek sekundy stracił orientację, na chwilę się zawahał… dość, by Scully zdążyła strzelić i trafić. Niesłychanie zdumiony boy wypowiada swoje ostatnie słowa „hej! to nie tak miało być!” co może dowodzić prawdziwości tezy, że opowiadana przez Bruckmana wizja była faktycznie wizją mordercy i że łączność psychiczna między nimi istniała. Znowu – osiołkowi w żłoby dano – co wybrać, co uznać za słuszne? W co uwierzyć? To odcinek, który bawi się i żongluje wielością interpretacji, nic, tylko przebierać.

Nieśmiertelna Scully

Jeżeli chodzi o Muldera i Scully, to z tej dwójki ona w zasadzie ma trudniej. W kontekście przekonań, oczywiście. Dla niego wiara w celowość jest naturalną konsekwencją wiary we własną misję. Przekonanie, że jest szarpaną przez fale łódeczką, że rządzą nim zbiegi okoliczności i przypadki nie pozwoliłoby mu zachować nadziei na odnalezienie prawdy, a to przecież jest sens nie tylko jego pracy, ale życia w ogóle. Scully natomiast, ta zrównoważona, naukowo uporządkowana, konkretna Scully, jest jednocześnie determinowana przez bardzo istotny czynnik – swoją wiarę w Boga.

Pogodzenie jednego i drugiego bywa dla niej źródłem poważnej wewnętrznej rozterki. W szczególności widzimy to w odcinkach o tematyce religijnej: All Souls i Revelations. Zwłaszcza w tym ostatnim, kiedy znienacka Scully staje po drugiej stronie barykady: to ona czuje, że jest jej „przeznaczona rola” strażnika wyjątkowego, obdarzonego stygmatami chłopca, to ona ulega „naturalnej skłonności ludzkiego mózgu do szukania powiązań tam, gdzie ich nie ma”, to ona wreszcie opowiada księdzu o „znakach, których nie dostrzegł jej partner” i „Bogu, który mówi do nas, ale nikt go nie słucha”. Po stracie córki, Emily, ten dysonans staje się dla Scully szczególnie bolesny: trudno jej uznać, że ta strata jest czymś całkowicie bezsensownym i zupełnie przypadkowym. Szuka celowości, bo poszukuje spokoju sumienia i ucieczki od własnej bezsilności.

clyde 6

Z cyklu „można różnie interpretować”. Scully ostatecznie (po długiej walce ze sobą) decyduje się zapytać Clyde’a, w jaki sposób umrze. On uśmiecha się do niej i mówi „nie umrze pani”. W jednym z odcinków Archiwum X, Tithonus, zasygnalizowano nam subtelnie, że Scully przejęła po głównym bohaterze jego przekleństwo nieśmiertelności. Wizja Bruckmana może zatem odnosić się do tego właśnie. Może jednak dotyczyć czegoś zupełnie innego – nowotworu, który wkrótce zacznie grozić Scully śmiertelnym zejściem. W przebłysku wiedzy na temat przyszłości Clyde ofiarowuje jej pociechę: to jeszcze nie będzie koniec.

Clyde Bruckman – sen i śmierć

Jak by nie interpretować zdolności Clyde’a – czy są to zdolności paranormalne, czy też intuicja i umiejętność dedukcji, czy jeszcze co innego – nie czuje się z nimi komfortowo. Stale ma wokół siebie śmierć. Nawet Scully stwierdza w pewnym momencie, że mu współczuje, ponieważ „nie potrafi już czerpać radości z życia”. I tak faktycznie jest – chociaż ujmujący, pogodny, to jednak w głębi duszy jest zmęczony, zniechęcony i zgorzkniały. Prześladuje go nawracający sen: widzi w nim siebie, leżącego nago na polu tulipanów. Uświadamia sobie, że jest martwy. Stopniowy proces rozkładu sprawia, że zostaje z niego szkielet, który rozsypuje się w pył… wtedy opada w nicość, w ciszę, w całkowity spokój. Tego zdaje się najbardziej potrzebować. I jeszcze jednego: przynajmniej jednego momentu, w którym miałby poczucie, że całkowicie świadomie dokonał wyboru. Tak dochodzimy do słodko-gorzkiego finału i jednocześnie istoty całego odcinka: śmierci Clyde’a Bruckmana.

Czy Clyde wiedział, w jaki sposób umrze? I czy umarł tak, jak podpowiadała mu wizja, czy też wreszcie zdołał umknąć przeznaczeniu i postąpić po swojemu?

O okolicznościach własnej śmierci Clyde opowiada Scully: widzi ich razem na łóżku. Scully trzyma go za rękę i patrzy na niego z czułością i współczuciem, on zaś czuje, jak łzy spływają mu po twarzy i jest jej ogromnie wdzięczny za ten wyjątkowy moment, którego oboje nigdy nie zapomną.

Wizja? A może jednak przewidywanie przyszłości w oparciu o racjonalne przesłanki z jednej, a zwykłe, ludzkie pragnienie z drugiej strony? Czy Clyde przewidział, że jego końcem będzie samobójcza śmierć, i po prostu pogodził się z wyrokiem losu? Wypełnił to, co „miało być”? Naprawdę trudno się z tym pogodzić. Bardziej przemawia do przekonania wersja, że postanowił oszukać los, przeciwstawić się przeznaczeniu, chociaż raz zrobić coś całkowicie po swojemu, doświadczając wreszcie wolności i zaznając upragnionego odpoczynku. A że finał był właśnie taki, jak w jego opowieści – to nie było trudne do przewidzenia. Wystarczy mieć w sobie nerw detektywa i odrobinę wyczucia psychologii, by założyć – z dużą dozą prawdopodobieństwa – że Scully i Mulder zaniepokoją się nagłym zniknięciem Bruckmana, że będą go szukać w jego mieszkaniu, że znajdą list i że przepełniona współczuciem Scully zachowa się właśnie w taki sposób. A może nie trzeba do tego przepełnienia współczuciem? Może liczył na zwykły odruch lekarza? A może opowiedział jej tę historię właśnie po to, by wypełniła swoją rolę, podświadomie dostosowując się do reszty uprzednio znanego scenariusza?

clyde 7

I można się tylko zastanowić, co sprawiło, że Bruckman został wplątany w federalne śledztwo… przeznaczenie czy przypadek? Co doprowadziło do tego, że jego odejściu na wieczny spoczynek towarzyszyła przyjazna, współczująca dusza – tak, jak mógłby sobie tego życzyć? Czy to było z góry ustalone? Czy Scully od początku miała się znaleźć w tej konkretnej chwili u boku Clyde’a?

Mimo wszystko – nawet jeśli jego wolny wybór był w rzeczywistości złudzeniem, nawet jeśli wypełnił przeznaczenie, zamiast mu się przeciwstawić, najważniejsze jest to, co czuł. Jeżeli zaś czuł, że się wyzwala i osiąga spokój, to jedno jest pewne – zasłużył sobie na to. W ostatecznym rozrachunku to jest najważniejsze: osobiste poczucie, że jesteśmy w naszych wyborach wolni, skoro na to, czy tak faktycznie jest, nie mamy najmniejszego wpływu. Chyba można uznać, że chociaż Clyde Bruckman’s Final Repose oddaje sprawiedliwość rozmaitym koncepcjom i żadnej jednoznacznie nie wyróżnia, dając kilka opcji do wyboru, to jednak ta ostateczna wolność Clyde’a stanowi tu podstawowe przesłanie. Nawet jeśli wybór był złudny, względnie okoliczności zupełnie przypadkowe.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA