search
REKLAMA
Sztuczne światy

Sztuczne światy – ILUZJONISTA

Maciej Niedźwiedzki

12 czerwca 2016

REKLAMA

Wcześniejsza animacja Sylvaina Chometa – Trio z Belleville – jest filmem bardzo specyficznym. To praktycznie pozbawiona dialogów absurdalna opowieść, operująca karykaturą i przerysowaniem, często zagadkową symboliką. Przede wszystkim jednak zaskakująco traktuje postaci: z doskwierającym chłodem i dystansem. Chomet nie wnika w psychologię i motywację bohaterów. Oni nie cierpią, nie tęsknią, nie cieszą się, mimika ich twarzy pozostaje niezmienna. Taka była kluczowa dla fabuły Tria postać – rowerzysta porwany w trakcie Tour de France. Chomet odebrał mu ludzkie cechy, upodobnił do zwierzęcia, ślepo wykonującego rozkazy. Obojętnego na wszystko, niewyrażającego odrobiny sprzeciwu, frustracji czy nawet zadowolenia. Trio z Belleville było filmem emocjonalnie pustym, ale na pewno intrygującym wizualnie.

W późniejszym o siedem lat Iluzjoniście Sylvaina Chometa dostajemy znacznie więcej. To kino nie tylko ze wspaniałą stroną formalną, ale również z ciekawszą opowieścią. Pozostaje oczywiście przy tradycyjnej metodzie animacji i swojej charakterystycznej kresce. Używa tej samej palety barw: przytłumionych, szarawych kolorów. Jego animacja fakturą przypomina kolorowankę, która przeleżała kilkadziesiąt lat w jakiejś francuskiej piwnicy. Obraz przez to stracił nieco na ostrości, wyblakł, a kurz wydaje się wciąż przysłaniać niektóre fragmenty. Ta stylizacja nadaje filmom Chometa aury nostalgii i retro uroku.

b

Iluzjonista operuje tym samym językiem filmowej narracji. Najważniejszy jest obraz – Francuz ogranicza dialog do absolutnego minimum. To wręcz pantomima, film niemy. Bardzo specyficzny, ponieważ nie tylko metoda, z jaką reżyser opowiada, prowadzi opowieść, ale również sami bohaterowie: by komunikować się z sobą, nie potrzebują słów. Wszystko wyrażają poza, gest czy grymas. Taki styl ma kino Chometa.

W przypadku Iluzjonisty ujawnia się jeszcze jeden niezwykle istotny aspekt. Francuz oparł swoją animację o niezrealizowany scenariusz Jacques’a Tatiego. Film Sylvaina Chometa jest przesiąknięty klimatem produkcji o panu Hulot. To bardzo podobny świat, przeniesiony jedynie w realia kina animowanego. Unosi się nad nim czar filmów Tatiego, a sam Iluzjonista jawi się jako fałszywa biografia francuskiego klasyka. Jej bohaterem, również noszącym na głowie charakterystyczny kapelusz i trzymający w ręku parasol, jest Jacques Tatischeff (takie też było prawdziwe nazwisko autora Wakacji pana Hulot) – będący w starszym wieku magik, ciągle powtarzający te same sztuczki i niewzbudzający specjalnego zainteresowania. Tatischeff zostaje zwolniony z paryskiego kabaretu. Pakuje swoje rzeczy do dwóch walizek i wyrusza w poszukiwaniu pracy. Najpierw przybywa do Londynu, gdzie również nie udaje mu się nigdzie zatrudnić. Nie odnosi tam sukcesu, ale dostaje zaproszenie od jednego z widzów, by przyjechać do małego prowincjonalnego miasteczka w Szkocji i tam jednorazowo wystąpić. Tatischeff to samotnik i lekkoduch, niemający żadnych potrzeb i wymagań. Zmierza tam, gdzie skieruje go wiatr.

b

W Szkocji wzbudza szczególne zainteresowanie dziewczynki pracującej w pubie, w którym magik daje występ. Tatischeff następnie opuszcza miasteczko, by szukać szczęścia w Edynburgu. Za nim podąża Alice, zauroczona umiejętnościami przybysza z Francji. Jest on też dla niej szansą na poznanie wielkiego świata, perspektywą na lepszą przyszłość; będzie dla niej prawdopodobnie pierwszym przyjacielem.

Iluzjonista tak naprawdę jest opowieścią o przyjaźni między tą dwójką. Tatischeff jest zaskoczony towarzystwem, ale nie stara się od dziewczynki uciec. Z czasem sam zaczyna interesować się Alice, wręczać jej prezenty (mimo trudnej sytuacji  finansowej), spełniać marzenia dziewczynki. Staje się dla niej kimś na miarę taty i opiekuna. Ona odwdzięcza się ciepłem i sympatią, których biedny iluzjonista chyba nigdy nie doświadczył od drugiej osoby. To bardzo zręcznie i z wyczuciem poprowadzona historia, bogata w niuanse i psychologiczne detale.

b

O ile w Trio z Belleville Chomet wypruł swój film z emocji, o tyle tutaj potrafił operować empatią i czułością. Iluzjonista jest bogaty w sceny liryczne i nienachalnie dawkowany optymizm. Takie jest wspaniałe otwarte zakończenie. Na płaszczyźnie fabularnej w filmie Chometa nie dzieje się wiele, bo to opowieść lakoniczna i zdawkowa. Jednak gdy rozstajemy się z bohaterami, czuć, że oboje znacząco się zmienili. Chomet, kończąc film, otwiera tak naprawdę nowy rozdział. 

Iluzjonista to kino delikatne i wyważone. Powolne i klimatyczne. Unikające przerysowań i przesady: czy to w kreacji bohaterów, czy przedstawionego świata. Chomet często trzyma się raczej konwencji realistycznej. W jego filmie obecna jest trudna do zdefiniowania magia. Nie pojawia się ona jednak na scenach, w których występuje Tatischeff, ale w tak zwyczajnej sympatii rodzącej się między dwójką samotników. Sylvain Chomet odniósł triumf: osiągnął tak wiele, używając tak niewielu środków.

korekta: Kornelia Farynowska

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA