search
REKLAMA
Seriale TV

Edge of Darkness

Jacek Lubiński

15 października 2012

REKLAMA

Na telewizyjnej krawędzi

Mini-seria Na krawędzi mroku (tłumaczona u nas również jako Na skraju ciemności) została po raz pierwszy zaprezentowana na ekranach brytyjskich odbiorników w listopadzie 1985 roku i z miejsca rozpętała na Wyspach prawdziwą burzę – ani wcześniej, ani później Anglicy nie mieli bowiem tak sugestywnej i mocnej produkcji telewizyjnej…

Sama fabuła jest prosta – oto mamy dobrego, lokalnego glinę, którego córka zostaje nagle brutalnie zamordowana na jego oczach z nieznanych przyczyn. Rozpoczęte przez ojca śledztwo powoli ujawnia międzynarodową aferę nuklearną, w której sam środek zostaje wciągnięty. Trzeba przyznać, że niezbyt to oryginalne, nawet jak na ówczesne czasy. O sile serii stanowi jednak kilka niezmiernie ważnych czynników. Przede wszystkim jest to poziom wykonania – dziś co prawda seria ta nie ma szans wyróżnić się pośród wyśrubowanych do granic seriali amerykańskich, ale w owej chwili poziom wykonania był bardzo wysoki, szczególnie jak na telewizję publiczną. Jeszcze wyższy był poziom merytoryczny. Pełna odważnych scen fabuła, niebanalna treść, którą interpretować można na wiele sposobów, wielowymiarowe postaci, doskonały scenariusz, oraz nietypowy sposób prowadzenia historii, którą rozbito na sześć niespełna godzinnych odcinków – to wszystko złożyło się na prawdziwy fenomen, który przebić zdołało dopiero HBO ponad dekadę później.

Co jednak najbardziej porażało widzów i bezpośrednio przyczyniło się do sukcesu serii, to… prawda.

Pomijając bijący niemal z każdej sceny inscenizacyjny realizm, oraz posępny i surowy klimat tego filmu w odcinkach, to Edge of Darkness idealnie trafiło w swój czas. Połowa lat 80. ubiegłego stulecia była bowiem dość trudnym okresem w angielskiej historii. Raz – przemysł, który w owym czasie wciąż cierpiał na reperkusje i zapaści z końca lat 70. Mnożyły się strajki, bankructwa i zamieszki – głównie w klasie robotniczej, której rząd nie oszczędzał. Dwa – Thatcheryzm, który dosłownie podzielił naród. Koniec końców kraj wyszedł na prostą, ale wiązało się to z kilkuletnim okresem niepewności i reperkusji, wzrostem bezrobocia, powiększającymi się różnicami społecznymi i ciągłymi przemianami (także w kulturze), które nie wszystkim odpowiadały. Trzy – Zimna Wojna, która osiągnęła właśnie swój szczyt. Od konfliktu w Zatoce Świń w latach 60., był to najbardziej niepewny moment w historii, jeśli chodzi o broń atomową i stosunki pomiędzy mocarstwami je posiadającymi – atmosfera paniki była wręcz namacalna.

Dodajmy do tego katastrofę w Czarnobylu, która nastąpiła w kilka miesięcy po premierze serialu i mamy pełny obraz ówczesnej rzeczywistości, którą dodatkowo napędzała cały czas propaganda. I wszystkie te lęki, niepokoje, wątpliwości i problemy (nie tylko) Anglików znalazły swoje ujście właśnie w Na krawędzi mroku, walnie przyczyniając się do popularności serialu. Ta była tak duża, że telewizja BBC od razu zdecydowała się – najszybciej w całej swej historii – na dwie reemisje i z każdą powtórką widowni tylko przybywało (maksymalnie było to 8 milionów widzów). Niezwykłe jak na produkcję, która o mały włos w ogóle by nie powstała ze względu na drażniący temat, jaki podejmowała (pomocy odmówiła m.in. brytyjska kolej – tory i pociągi trzeba było wynajmować od prywatnych właścicieli).

Ale nawet i bez tego bagażu historyczno-społecznego jest to zwyczajnie bardzo dobry serial, któremu nie straszne żadne przemiany polityczno-kulturalne. Gdy powtórzono go w latach 90. – czyli w momencie, gdy Wielka Brytania powoli stawała się pępkiem Europy, a czerwony przycisk z dnia na dzień przestał straszyć po nocach – znów nie narzekano na brak widowni. Dziś, choć w wielu sprawach serial zdecydowanie się postarzał, a konkurencja znacznie urosła w siłę, wciąż pozostaje on małym arcydziełem. Oczywiście nie jest to twór idealny, a sporo scen, momentów czy realizatorskich zagrań trąci dziś myszką i specyficznym, beztroskim klimatem lat 80., w których (wbrew pozorom) przechodziło dosłownie wszystko. Z pewnością więc współczesny widz nie raz i nie dwa podniesie do góry brew na znak zdziwienia. Bynajmniej nie świadczy to jednak o słabości całego dzieła. To wciąż pozycja unikalna, wielce dramatyczna i emocjonalna, a przy tym bardzo życiowa i jakże prawdziwa.

Docenili to zresztą nie tylko widzowie, ale i krytycy, którzy nie szczędzili serii pochwał.

Poza sześcioma telewizyjnymi statuetkami BAFTA (najlepszy serial dramatyczny, najlepszy aktor – Bob Peck, najlepsza muzyka, zdjęcia, montaż i dźwięk) i kolejnymi pięcioma nominacjami do tej nagrody (najlepszy aktor – Joe Don Baker, najlepsza aktorka – Joanne Whalley, najlepsza charakteryzacja, scenografia i grafika) film został też uwzględniony na miejscu 15. prestiżowej listy Brytyjskiego Instytutu Filmowego stu najlepszych brytyjskich programów telewizyjnych; pojawił się jako jeden z siedmiu dramatów pośród pięćdziesięciu najbardziej wpływowych programów telewizyjnych wszech czasów wg magazynu Broadcast; jest trzeci na liście największych dramatów telewizji Channel 4, oraz osiemdziesiąty szósty w zestawieniu stu największych postaci w historii telewizji (Darius Jedburgh) wg tegoż kanału. Serial otrzymał także nagrodę Broadcasting Press Guild od krytyków telewizyjnych, którzy obdarowali nią również i Pecka.

Co do wydań, to najpierw był tradycyjny VHS od BBC w 1987 roku (także w USA, gdzie dystrybutorem został CBS/Fox Video). Potem nastąpiło wznowienie od Revelation Films w 1998 r., które rok później wydało także DVD. W 2003 r. światło dzienne ujrzało z kolei (najlepsze jak dotąd) dwupłytowe wydanie BBC Worldwide, na którym oprócz serialu znajduje się też sporo materiałów dodatkowych, w tym ciekawy making-of oraz wyizolowana ścieżka muzyczna. Amerykanie także otrzymali swoją wersję – jednopłytowe wydanie ukazało się tam rok temu. W Polsce serial wciąż nie doczekał się dystrybucji… bardzo życiowe i jakże prawdziwe.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA