search
REKLAMA
Ranking

Najbardziej pamiętne… reklamy

Jacek Lubiński

5 stycznia 2016

REKLAMA

Reklama, reklama. Pranie mózgu już od rana! – tak kiedyś śpiewał towarzysz K.A.S.A. i w sumie trafnie. Atakujące nas ze wszystkich stron produkty narastają zwłaszcza teraz, w okresie świątecznym. Kup pan pralkę, zmywarkę, tablet, peceta, nowego Mercedesa i podwójny bilet do Pułtuska w cenie jednego – a wszystko to w pięć minut przez darmowe konto w banku, kiedy drugą ręką sięgasz po Polo Cocktę.

Uczciwie trzeba jednak przyznać, że pośród tego chaosu trafi się czasem jakiś rodzynek, perełka czy inny przysmak elit. Tak, są, względnie zdarzają się reklamy dobre. Ba! Jest też mnóstwo genialnych, a wiele doczekało się także statusu kultowego – nierównego być może X muzie, lecz jednak. Wbrew pozorom bardzo dużo reklamowych hasełek, czasem naprawdę kuriozalnych, trafiło także do szeroko pojętej popkultury, jak i języka potocznego. I to właśnie na takim miksie użytkowej maniery i kultu będziemy się dziś skupiać.

Oczywiście – jak głoszą wszak reklamy – dobre, bo polskie, toteż przykłady będą głównie z rodzimego podwórka. Ale nie tylko, wszak zaistniało w naszych domostwach również parę zagranicznych pomysłów, odpowiednio przetłumaczonych na świergoczący słowiański. A ponieważ jest doprawdy w czym przebierać, toteż cyferki idą tym razem w górę, a matematyka okazuje się skomplikowana. Wybrałem bowiem „tylko” dziewiętnaście towarów, z których część reprezentowała albo konkretna seria pomysłów, albo też kilka różnych, równie dobrych tzw. 30-sekundówek, co daje razem aż trzydzieści trzy reklamy do obejrzenia (także w linkach). Większość wyciągnąłem z odmętów internetu, zatem szykujcie się też na niewielką łezkę nostalgii. Jedziemy (tym razem bez oglądania się na alfabet)!

 

Statoil – fanty babci

I to dosłownie jedziemy – na stację Statoil! Przykład to być może nie urastający do rangi legendy, niemniej wspominany ciepło przez tych, którzy z jakichś względów zdecydowali się go zapamiętać. Od jej telewizyjnej premiery marka zresztą nieco straciła na popularności i, jak każda inna firma, przeszła trochę zmian. Lecz w owej chwili, prawie dwadzieścia lat temu, hasełko na stacji Statoil odpowiadało mniej więcej dzisiejszemu Leć do Biedronki (a w momentach kryzysu również ripoście Twoja stara!). A i samą reklamę zwyczajnie fajnie było sobie obejrzeć. I nic dziwnego – jest pomysłowa, dobrze i jednocześnie nienachalnie osadzona w polskich realiach, zrealizowana z polotem oraz humorem. No i babuszka budzi dużą sympatię. Aż ma się ochotę sięgnąć po wyświechtany slogan: dziś już takich nie robią.

 

(No to) Frugo

Bez dwóch zdań jedna z najbardziej kreatywnych i trafiających do widza (zwłaszcza do młodzieży, która jest wszak targetem) serii reklam. Świeże tak w chwili, w której dotarły na mały ekran, jak i z dzisiejszej perspektywy. Co więcej, jest to też dowód na to, że nie wszystkie reklamy kłamią. W czasach swojej największej świetności Frugo faktycznie rozchodziło się jak świeże bułeczki, a i teraz radzi sobie całkiem nieźle na rynku. Autentycznie dobry i soczysty jest też smak owego napoju (obecnie w sześciu kolorach), którego klasy dopełnia oryginalne opakowanie z tzw. guzikiem bezpieczeństwa (wtedy absolutne novum), jakie nie uległo zmianie od 1996 roku (z przerwami). Nic, tylko pić!

 

Pij mleko, będziesz wielki!

A skoro już o piciu mowa… Mleczna kampania to już typowa „społecznica”. Niemniej warta odhaczenia. To wszak jedna z najdłuższych takich serii w historii – trwa nieprzerwanie od dwunastu lat, wciąż sięgając po nowe autorytety, głównie sportu. Powala także skala projektu, który nie ogranicza się jedynie do telewizji, ale generalnie do wszystkiego, co w zasięgu wzroku. Liczba osób i firm, które zaangażowały się w całą sprawę, w dodatku pro bono, również musi robić wrażenie. Jednak bądźmy szczerzy, to nie jest najlepszy produkt marketingowy made in Poland. Chwali oczywiste, czyni to w sposób mocno czarno-biały (pijesz – wygrywasz, nie pijesz – nic z ciebie nie będzie) i niejako moralizatorski (czego skutkiem liczne parodie, z wódką na czele). Ale skuteczny. Hasło to zna już na pamięć każdy Polak, a wielu z nas wcieliło je w życie. Kolejnym plusem są także nieliczne, „natchnione” historyjki, jakie ta akcja przyniosła – dokładnie takie, jak ta:

 

Werther’s Original – poczciwy starzec

Miła, wyświechtana i gotowa do wyśmiania – to też zalety pierwszej nie-polskiej reklamy na liście. Ale nie tak do końca. Jasne, produkt jest zagraniczny, materiał wideo również. Lecz dubbing (dość nieudolny, jeśli przyjrzeć się ruchowi ust dziadziunia) jest już swojski, co pozwoliło mu bez problemu poradzić sobie na rodzimym rynku. Ponad stuletnia marka dzięki tej reklamie z 1997 roku została rozsławiona na całym świecie. Lecz w nadwiślańskim kraju szybko przeniknęła do życia codziennego i niczym dialogi z Kilera dostała do mowy potocznej. Z czasem co prawda zarówno wydźwięk filmiku (z dzisiejszej perspektywy podświadomie wymuszającego pedofilskie skojarzenia), jak i popularność słodkich, karmelowych cukierków znacząco osłabły, lecz dalej co jakiś czas każdemu zdarza się powiedzieć „dziś sam jestem dziadkiem” lub „cóż mogę dać mojemu (wstaw dowolny zamiennik wnuczka)…?”. A to o czymś świadczy.

 

Pollena 2000 – ojciec, co robim?

Flagowy produkt firmy Unilever to już dziś duch przeszłości. W latach 90. wychodził natomiast w przeszłość samą swoją nazwą. Ale tylko nią, bo cała reszta była niezwykle kiczowata nawet jak na ówczesne niedoświadczenie w reklamowej branży. Hasełko główne – nawiązujące do Sienkiewiczowskiej trylogii, z której bohaterowie, bracia Kiemlicze, w końcu sami pojawili się w reklamie – zatrybiło jednak jak mało kiedy. Tak jak w poprzednim przypadku, „ojciec, prać?” wciąż zdarza się usłyszeć czasem gdzieś na mieście i bynajmniej nie jest to wpływ opasłej lektury szkolnej. Zakrojona na szeroką skalę operacja często sięgała przy tym także po inne kultowe odniesienia, na przykład zatrudniając obsadę Czterdziestolatka. Ale to nie pomogło i ostatecznie proszek dopełnił swego przeznaczenia, w nowym milenium dosłownie wypierając się samemu z rynku. 

 

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA