search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Polacy wciąż nie potrafią

Rafał Oświeciński

5 sierpnia 2012

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Ostatnio w telewizorze atakuje mnie straszny potworek marketingowy, któremu imię YUMA. Co to za cholerstwo, tego nie wiem dokładnie, bo ani nie obserwuję na bieżąco polskich produkcji (wyjątek to Wojtek Smarzowski, ale to inna liga), ani – już jeśli chodzi o „Yumę” – nie natknąłem się na żadne recenzje.

Po raz pierwszy to coś widziałem w kinie przed najnowszym Batmanem. Poniżej wklejam 2,5-minutowy zwiastun, który jest doskonałym przykładem ambicji większych od możliwości i dowodem na uwiąd twórczy polskich kinowych marketingowców. Coś okropnego: wrzucona byle jak muzyka, bezsensowny montaż pojedynczych scenek i tanie granie na emocjach. Nic tutaj nie gra jak powinno: trailer streszcza w szybkich ujęciach wszystko od początku do końca – nie trzeba oglądać filmu, żeby wiedzieć, jak się opowieść potoczy, gdzie czai się komedia, a gdzie dramat, kto o co gra i jakimi sposobami.

Zupełnie tutaj abstrahuję od jakości całej „Yumy”, która nie musi być zła (choć szczerze mówiąc, sorry za marudzenie, nie wygląda na dobrą, chyba że kogoś bawią tanie chwyty i cekiny). Jakub Gierszał znowu pojawia się w roli głównej i już jest reklamowany jako „bardziej przekonujący niż w Sali Samobójców” (bo wiadomo, musi być jakieś odwołanie do jedynego filmu, z którym Gierszał może być kojarzony). Katarzyna Figura to komiczna burdelmama, Tomasz Kot brzmi i wygląda groteskowo, a całość wygląda jak swoisty sequel  „Młodych wilków” – aż trudno cokolwiek wziąć tu na serio. Śmiać się czy płakać? Jaki gatunek prezentuje „Yuma” tego nie wiem. Na pewno chce grać na reminiscencjach lat minionych, ale nie jest – i nie wierzę, że będzie – ambitniejszym portretem Polaków w momencie transformacji. Więc raczej jaja. A jaki poziom „jaj” w polskim kinie, tego nie trzeba dopowiadać. A jaki może być smak jaj przyrządzonych przez rodzimych kucharzy naśladujących Tarantino i Ritchiego? No właśnie. 

Kiepski zwiastun to niby nic nowego nad Wisłą, ale wciąż uparcie ktoś wypuszcza irytujące zajawki polskich filmów jakby nie licząc się ze standardami obowiązującymi w kinie światowym (bo nie tylko jankeskim), które – co gorsza – są dostępne za darmo, na jedno kliknięcie. Siedzieć i się uczyć, polscy spece: odpowiedniego budowania napięcia, niebanalnego montażu. Nawet najgorsza produkcja może mieć dobrze skrojony trailer, który może samym sobą nie intryguje, ale na pewno nie może irytować. A to, że można i w Polsce sklecić trailer wyjątkowo dobry, udowadnia słynny „Dead Island”.

Oczywiście mówiąc o „Yumie” nie można nie wspomnieć klipu Kazika, który film promuje. Taka totalna zrzynka z „Sin City”, nie wiadomo po co, nie wiadomo dlaczego (bo tak!), tym bardziej że kawałek Staszewskiego marny strasznie. 

Żeby nie było – filmu nie widziałem i nie mam zamiaru iść do kina, a powyższe to tylko wrażenia, skojarzenia z obcowania z kampanią promocyjną firmy Kino Świat, która jest gwarantem najlepszych emocji 😉

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA