search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Pandaemonium. Królestwo demonów

Karolina Chymkowska

10 listopada 2016

REKLAMA

LAUDANUM – nalewka alkoholowa na bazie opium, dawniej powszechnie stosowana jako środek na uśmierzenie bólu. Przez Paracelsusa zwana “eliksirem życia”…

William Wordsworth i Samuel Taylor Coleridge – zwani poetami jezior, wraz z Novalisem, Scottem, Keatsem i Shelleyem należeli do pierwszego pokolenia europejskich romantyków. Wspólne dzieło Williama i Samuela – Ballady liryczne, wydane anonimowo w 1798 roku, uważa się obecnie za początek romantyzmu w literaturze angielskiej (dla porównania, w polskiej literaturze tym początkiem stał się debiut Mickiewicza – Ballady i romanse wydane dopiero w 1822 roku – gdy tworzyli wcześni romantycy brytyjscy, u nas na fali był Koźmian. Tysiąc wierszy o sadzeniu grochu).

Film Królestwo demonów (Pandaemonium) stanowi zapis dziwnej i destrukcyjnej przyjaźni łączącej Wordswortha i Coleridge’a. Próżno szukać tutaj, podobnie jak w Amadeuszu Formana, biograficznej dokładności (wszystko zostało celowo wyjaskrawione – i rzekoma destrukcyjność ich przyjaźni, i okoliczności jej zerwania, i forma, jaką przyjęło uzależnienie Coleridge’a od opium, jak również dwulicowość polityczna Wordswortha). To raczej próba odpowiedzi na pytanie o uniwersalność języka poezji – jej prawdy – jej dostępności dla ludzkiego umysłu.

Poznajemy Coleridge’a, kiedy jest ludzkim wrakiem, dręczonym uzależnieniem od opium. Przez osiem lat nie opuszczał mieszkania swojego lekarza. Boi się przestrzeni, prześladują go upiorne majaki. Próbuje przełamać ten lęk, by zjawić się na przyjęciu wydanym z okazji uhonorowania Wordswortha królewskim wyróżnieniem “poety laureata”. Już pierwsze sceny sugerują, że nie mamy do czynienia z obrazem mocno umieszczonym w ramach realności, a raczej z artystyczną wizją. Poznajemy zblazowanego Byrona, który pyta Coleridge’a o jego mityczne dzieło – Kubla Khan – poemat, o którym wszyscy mówią, lecz którego nikt jeszcze nie widział na oczy…

demony-1
Następuje przeskok w czasie. Teraz po kolei będziemy śledzić dzieje tego dziwnego związku dwóch poetów, który doprowadził Coleridge’a do ruiny, a Wordswortha do zaszczytów i sławy. Po to, by znaleźć odpowiedź na pytanie, czym jest prawda w poezji i jaką trzeba zapłacić cenę, by ją osiągnąć.

Wordsworth do Coleridge’a:

“Szedłem sam, jak…krowa?
Nie lepiej będzie: obłok?”

[quote]Sam wędrowałem, jak obłoczek
Często sam płynie przez przestworza,
Gdy nagle widok mnie zaskoczył
Złotych żonkili tłumu, morza…

William Wordsworth “Żonkile”[/quote]

Byron do Wordswortha: “Tak, a ty pisz dalej o żonkilach. Jak to szło? Sam wędrowałem…”

Wordsworth jest dotknięty do żywego:

“Wolisz jego metodę pisania od mojej?”
“Jego metodę? Nie. Jego metoda opiera się na samodestrukcji”

[quote]Raz obróciwszy się, już tylko
Przed siebie zwraca oczy,
Bo wie, że przeraźliwy diabeł
Tuż za nim stale kroczy…

Samuel Taylor Coleridge “Pieśń o starym żeglarzu”[/quote]

Skrajnie różne osobowości i skrajnie różne podejście do dzieła tworzenia. Romantyzm to w literaturze (a konkretniej – w poezji) okres, w którym ambicją artystów było stworzenie indywidualnego manifestu twórczego. John Keats szukał dróg połączenia Miłości i Wszechpiękna. Percy Shelley kreował wizję samotnego buntownika, rzucającego wyzwanie wszelkiej tyranii w imię przyrodzonej człowiekowi i naturalnie mu należnej wolności.
Co do Coleridge’a i Wordswortha, zasiadając do wspólnej pracy nad Balladami lirycznymi, postanowili podzielić się wedle klucza realności i fantazji. Jak łatwo zgadnąć, wszystko, co należało do sfery fantazji, przypadło w udziale Coleridge’owi.

William Wordsworth był poetą krajobrazu. Zachwycał się kształtem chmur i barwą żonkili, jednak patrząc na nie nigdy nie widział skłębionych obłoków wibrujących zapowiedzią burzy, ani barwy wykraczającej poza kształt. Był konkretnym realistą, wyważonym obserwatorem. Nawet na swój styl pisania patrzył rozważając jego technikę, początek, koniec i osadzenie w ramach. Zastanawiał się nad poetyką słowa tam, gdzie dla Coleridge’a słowo było tylko jednym z koniecznych środków na uchwycenie wrażenia. Innymi słowy, Coleridge wychodził z założenia, że słowo jest medium wykorzystywanym przez człowieka z konieczności, by jego ułomny umysł mógł znaleźć dla poezji, wykraczającej daleko poza ramy postrzegania zmysłowego, jakiś akceptowalny kształt.

wordworth
William Wordsworth

Samuel żyje na wsi z żoną i dzieckiem. W swoim prostym, codziennym życiu znajduje zadowolenie, za które jest wdzięczny. Powie “to mój najszczęśliwszy czas”. To jak przeczucie. Zamyka na kartach swoich wierszy proste portrety otoczenia, obejścia, dziecięcego śmiechu, pochylonej głowy żony. Opisowa metoda, tak ceniona przez Wordswortha, byłaby zbyt zwyczajna dla jego umiłowania impresji. Samuel we wszystkim widzi akt tworzenia, we wszystkim celowe piękno. Ten naturalny dar, który pozwala mu widzieć działanie woli w mrozie skuwającym szyby, to jeszcze spokój, pewność i bezpieczeństwo. Tragedia zacznie się w momencie, gdy pod wpływem wizyty Williama i jego siostry Dorothy zacznie analizować. Zacznie się zastanawiać – co jest dalej? Co kryje się głębiej? Jeśli piękno wokół jest aktem celowym – co łączy oko patrzącego i zamierzenie sprawcze, co sprawia, że człowiek może poezję uchwycić – gdzie jest jej początek? Gdzie tkwi samo jądro jej prawdy – i co nią jest?

Dni mijają jałowo. Brakuje iskry. William i Samuel spędzają godziny na wędrówkach bez celu, pierwszy znużony i wściekły na swoją twórczą niemoc, drugi dręczony ekscytacją i wrażeniem, że właściwa chwila musi wreszcie przyjść. Pragnie widzieć siebie jako twórcę wyzwolonego. Oddala się od konkretnej rzeczywistości życia rodzinnego, od swojej przyziemnej, zwyczajnej żony, daje się porwać fascynacji Dorothy Wordsworth, która wydaje mu się duszą pokrewną. Rozumie jego rozterki, kieruje go na właściwe tory. Podzielają przekonanie, którego William nie akceptuje – że tworzenie życia jest dziedziną dostępną nie tylko bogom. Wyrazem tego jest scena, w której całą grupą odwiedzają naukowca przeprowadzającego eksperymenty z elektrycznością. Ponownie jednak ten sam problem dręczy Samuela. Życie – może i zręcznie opisywał jego kształt czy barwę, ale gdzie jest jego istota? Jego treść? Jak się rodzi to zrozumienie?

samuel_taylor_coleridge_portrait
Samuel Taylor Coleridge

I nagle – przełomowa wizyta w malutkiej osadzie rybackiej. Kilkunastu ludzi, którzy dzień po dniu walczą z oporną naturą, wydzierając ze szlamu skromne bogactwa, które im kapryśnie zechce odstąpić, ludzie biedni i silni, wyniszczeni pracą – tak widzi to William. W końcu realność to jego dziedzina. Samuel sięga dalej – i sen starego rybaka o tajemniczej łodzi, łodzi widmie z martwą załogą na pokładzie, wskazuje mu drogę, na którą powinien wstąpić. Coś jednak go ogranicza. Coś nie pozwala mu dostrzec wszystkiego, co kryje się w tym śnie i składa się na jego przesłanie. Trzyma pióro w dłoni, ale wizja nie chce nadejść – nie chce przyjąć kształtu – zbyt jest od niej daleki, zbyt ograniczony swoim postrzeganiem, kiepską gwarancją swoich niedoskonałych zmysłów.

I tu wchodzimy na niebezpieczne ścieżki. Samuel znajduje tę drogę. Przypadkowo. Za sprawą nalewki z opium, laudanum, tak popularnego w tej epoce. To jak objawienie. Otwierają się przed nim światy, które może przemierzać, dotknąć, obrazy wszechrzeczy, które może uchwycić. Tak powstaje Pieśń o starym żeglarzu.

[quote]Tyrański nagle podmuch burzy
Runął na nasze głowy,
I jakby skrzydłem nas zagarnął
Pognał ku południowi…[/quote]

Nasuwający się automatycznie wniosek sugeruje, że tą granicą do przekroczenia jest granica bólu. Bólu i cierpienia, które stale wrą pod powierzchnią, które trwale zaburzają duchową równowagę, i oddzielają twórcę od rozpłynięcia się w całkowitej doskonałości. Może obecność bólu jest niezbędna, by ją dostrzec, ale już stanowi nieprzekraczalną przeszkodę we wtopieniu się w nią. Paradoksalne – i niebezpieczne. Coleridge’owi wydaje się, że dostrzegł prawdę i sięgnął po nią, co więcej, nadał jej kształt pojmowalny dla ludzkiego rozumu. Wszedł na drogę wiodącą do Absolutu, przekroczył granice snu na jawie – słynne pałace rozkoszy Kubla Khan – i znalazł najwłaściwszy z możliwych manifest nie tylko poetycki, ale wręcz życiowy, powrót do Natury bez obciążeń materialnych i cywilizacyjnych, chociażby drogą przesądu i mitu. Faktem jest, że tworzy wizję porywające. Jednak… jaka jest gwarancja ich uczciwości? Czy jest jakakolwiek pewność, że to objawienie jest niczym więcej, jak samym Coleridge’em, majakami jego udręczonego umysłu, który pod wpływem destrukcyjnej używki wyrwał się na wolność? Bo przecież nawet wyrwanie się z bólu jest złudne. Powraca silniejszy, groźniejszy, potężniejszy niż wcześniej, gdy tylko minie odurzenie. A wizje wykraczające poza granice zmysłów nie chcą odejść. Tyle tylko, że świadomość nie potrafi sobie z nimi poradzić, bowiem nie potrafi ich sklasyfikować.

pandaemonium-2000-04-g

Skutkiem jest większa ilość bólu. I autodestrukcja, bowiem nie można czerpać z siebie samego bez końca, jest jakiś kres okradania własnego ducha, po którym już nie może się bronić. I być może właśnie wtedy ucieka w szaleństwo.
Dojście do tego wniosku zajmuje Coleridge’owi dużo czasu. Jednak ostatecznie odpowiada sobie na pytanie, co jest godne przetrwania. Ta odpowiedź kryje się w komentarzu do wierszyka dla dzieci, który napisał Southey, tego o trzech niedźwiadkach – “my przepadniemy, a to przetrwa”. Jednak nie szaleństwo uporczywych wizji – jednak prosta historia mająca w sobie dość mocy, by rozpalić wyobraźnię najbardziej niewinnego i nieskażonego odbiorcy: dziecka.

Po co wykraczać poza zmysły, by sięgnąć po ulotną “prawdę”, skoro te same zmysły ograniczają możliwość oceny, na ile jest ona prawdą właściwą? A zatem może jednak odpowiedzią jest prostota, całkowita naturalność – człowiek, który jest królem w świecie swojego postrzegania? Czy ma dla niego znaczenie coś poza tym, co może uchwycić i czym w istocie może żyć? Skoro abstrakcyjne poszukiwania przynoszą mu jedynie nieuchronne poczucie niemocy?

Ostatecznie Coleridge dochodzi – po długiej i bolesnej wędrówce – do etapu, w którym może mieć pewność siły własnego dzieła. Tak jak wcześniej próbował je ukrywać i chować przed ludzkim wzrokiem – teraz wychodzi z nim do ludzi i z przekonaniem firmuje własnym nazwiskiem. Dopiero godząc się z tym dostrzega – i, w konsekwencji, osiąga – wrażenie ponadczasowości, której wcześniej próbował nadawać wymiar abstrakcyjny, nieuchwytny. Przestaje się skupiać na emocjach, z których poezja się rodzi, a zaczyna na tych, które budzi. I to odkrycie, wydawałoby się tak banalne, tak proste – wreszcie daje mu spokój. Co więcej, jak sugerują ostatnie sceny filmu – również nieśmiertelność.

[quote]Prawdziwie wielcy
W jednym są wieku wszyscy, z widzialnego
Jednego miejsca promienieją mocą;
Ci w sile swojej i w czynach wytrwali
Są, a czas nie jest z nimi – oprócz tego,
Że on pracuje dla nich, a w nim oni…

Samuel Taylor Coleridge “Do Williama Wordswortha”[/quote]

Wiersz Williama Wordswortha w przekładzie Macieja Frońskiego.
Wiersze Samuela Taylora Coleridge’a w przekładzie Zygmunta Kubiaka.

Tekst z archiwum film.org.pl (2005)

REKLAMA