search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

O grze, która chciała być filmem…

Maciek Poleszak

18 kwietnia 2011

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

…a może “o filmie, który chciał być grą”? Tak naprawdę, to obu opcji po trochu, ale też znowu nie do końca – jakoś po prostu trzeba umotywować wpis o grze na filmowym blogu. Tak czy siak, za chwilę wszystko powinno się wyjaśnić.


Mamy rok 1995. Steven Spielberg od jakiegoś czasu robi sobie przerwę od reżyserowania filmów, a Oscarów zdobytych za Listę Schindlera używa zapewne jako hantli. Najprawdopodobniej dla zabicia czasu w tym roku powołał również do życia DreamWorks Interactive – oddział jego studia filmowego, który miał zająć się produkcją gier. Spokój reżysera byłby z pewnością niezmącony, gdyby pewnego dnia w jego biurze nie pojawił się człowiek o imieniu Doug TenNapel i nie odbył z nim rozmowy, która mogła wyglądać tak:
Panie Spielberg, ja mam pomysł, pan ma kasę. Sypnij pan jej trochę ku obopólnej korzyści.
– Chwila moment, co to za pomysł?
– Mam na magazynie dwie tony plasteliny i kilku kumpli, którzy potrafiliby zrobić z tego grę, jakiej jeszcze nie było.
– A jakieś doświadczenie pan ma?
– Wcześniej zrobiłem platformówkę o dżdżownicy używającej ultranowoczesnego-niezniszczalnego-super-galaktycznego-cyber-skafandra do walki z kosmitami.
– Ok, zaintrygował mnie pan… proszę mówić dalej.

Po zakończeniu konwersacji Spielberg podrapał się po brodzie, poprawił okulary, założył czapkę z daszkiem, wsiadł na Melexa i pojechał grać w golfa, a TenNapel zakasał rękawy i jak powiedział, tak zrobił – rok później dał światu jedną z najbardziej nietypowych przygodówek point n’ click w historii – The Neverhood.

Nietypowość tej gry nie leży w rozgrywce, która jest do bólu klasyczna i na dodatek jeszcze uproszczona, na przykład poprzez brak okna “ekwipunku”. Zebrane przedmioty (których też dużo się nie napotykało) używane były automatycznie po kliknięciu w odpowiednie elementy docelowe. Jak nietrudno się domyślić tym wyróżnikiem świadczącym o niezwykłości Neverhooda była oprawa graficzna, na którą złożyła się nieskrępowana pomysłowość twórców i wspomniane parę ładnych kilo plasteliny. Oczywiście nie samą rozgrywką gracz żyje, więc w grze znalazło się również miejsce dla paru krótszych i dłuższych przerywników filmowych, które prezentowały się mniej więcej tak:
Wykonanie tła i postaci nie poraża szczegółowością (w porównaniu np. do wcześniejszego o jeden rok Golenia owiec ze studia Aardman Animations), ale gra nadrabia to stylem, klimatem i humorem, którego próbkę mogliście zobaczyć przed chwilą. Humorem głównie slapstickowym, bo dialogi w Neverhoodzie występują równie często jak szczere obietnice przedwyborcze w telewizyjnych spotach kandydatów na parę dni przed głosowaniem. Gag z drzwiami będzie wywoływał uśmiech na mojej twarzy już chyba do końca moich dni.
Całości dopełnia jeszcze kapitalna ścieżka dźwiękowa, która na oficjalne wydanie na płycie CD musiała czekać aż do 2004 roku. Muzyka lekka, przyjemna oraz napisana i wykonana z dystansem i humorem. Warto zaznaczyć, że kompozytor – Terry Scott Taylor – nie tylko zapisywał nuty na papierze, ale również aktywnie użyczał swojego aparatu gębowego… w dosyć ciekawy sposób. Nie umiem wskazać podobnego OSTa.
Neverhood, jak wiele innych oryginalnych i pomysłowych gier przed nim i po nim, został doceniony przez krytykę, ale okazał się komercyjną klapą – na świecie sprzedało się tylko około 42 tysięcy egzemplarzy. Jednak tak jak każdemu wyjątkowemu wybrykowi popkultury, także Neverhoodowi towarzyszy dziś tytuł dzieła kultowego i ponadczasowego, a środowisko fanów nie spoczywa na laurach i przy każdej możliwej okazji stara się przekazać wieść o swoim ulubionym plastelinowym ludziku, aby nie zaginęła gdzieś w przyszłości. Czego efektem jest powyższy wpis. Iskierka nadziei pojawiła się jeszcze w 2007 roku wraz z informacją o prowadzeniu prac nad pełnometrażowym filmem kinowym, ale zgasła dosyć szybko – projekt padł i już raczej nie wstanie.
PS. A co się stało z “osobami dramatu”? Studio odpowiedzialne za grę (The Neverhood, Inc.) nie wypuściło już żadnej innej produkcji, DreamWorks Interactive zostało wykupione przez giganta branży – Electronic Arts, a Steven Spielberg nadal stara się romansować z interaktywną rozrywką, ale idzie mu to dosyć opornie. Z trzech zapowiedzianych gier pojawiła się tylko jedna (Boom Blox), która wcale nie rozpaliła do czerwoności oczekiwań na kolejne…
REKLAMA