search
REKLAMA
Artykuł

Nutka nostalgii #4: Miłosna podróż lodowa

Jacek Lubiński

1 lutego 2016

REKLAMA

Pamiętasz? Była jesień. Ja pamiętam. Czas nowości, przemian, wciąż jeszcze naiwnego optymizmu – ale przecież niczym nie zmąconego, odpowiednio uwarunkowanego, popartego równie dużą energią, chęcią działania. Czas braterstwa, nadziei i dwuznacznych zażyłości. I czas słodkich niespodzianek – jakże ulotnych wtedy, jak mocno odległych dzisiaj. Lecz wciąż bliskich, wiecznie żywych. Pamiętasz? Musisz pamiętać, bo byłaś jedną z nich. Tą najpiękniejszą. I zarazem najmniej spodziewaną.

Nie było zimno. A już na pewno nie tak, jak na skutych lodem, dalekich, surowych krainach. Nie było też tak ciepło, jak pod grubym futrem zamieszkujących je nielotów, choć nigdy wcześniej nie czułem się tak bardzo przytulnie. Za oknem waliła w nas raczej typowa polska pogoda – szara i śliska w ocenie. W środku odpowiednia liczba procentów oraz klawe towarzystwo sprawiły, że żyły buzowały pewnością siebie i kolorami życia. Nawet ten promyk słońca następnego ranka żegnał nas nieoczywistą atmosferą sukcesu, który jeszcze nie nadszedł. A we mnie się kotłowało. Sprzeczne myśli, różne pragnienia, mnogość wyborów. Rozdarcie między zobowiązaniami i tym nieodpartym wrażeniem nowej przynależności, odkrytego właśnie priorytetu, świadomości doznania najlepszego uczucia na świecie.

Spieprzyłem to ostatecznie. Być może dobrze się stało.

Na pewno lepiej trzeba to było jednak rozegrać. Lecz dawną porażkę wciąż łagodzą urzekające wspomnienia, o jakie stosownie zadbałaś. Pierwsze spojrzenie. Obijający się nadal w mych uszach głos o specyficznym akcencie. Falujące włosy, od których nie mogłem się oderwać. Szczery, zaraźliwy uśmiech. Entuzjazm, z jakim po raz pierwszy wyciągnęłaś ku mnie dłoń, dotykając ostatecznie duszy. To wszystko wyraziste także dzięki odkrytym później nutom pod życiowy survival. Słodka ironia odzywa się tutaj – zwłaszcza na myśl, że przecież nigdy nie mieliśmy „własnych” taktów. A pierwotny sens danych dźwięków jest tak daleki od nas, od tych nieszczęsnych bizonów i od Katherine Hepburn, którą mocno mi niekiedy przypominałaś, jak to tylko możliwe. Ale czy na pewno?

Subtelny flet i miłe uderzenia klawiszy fortepianu kontrastujące z The Harshest Place on Earth doskonale oddają moment, gdy nasze oczy spotkały się po raz pierwszy, bynajmniej nie kojarząc się, wbrew tytułowi, negatywnie. A łagodny rytm melodii podkreśla… cóż, przełamywanie pierwszych lodów, pokonywanie kolejnych stref intymności. Już wtedy zrozumiałem, że tej nocy będę w stanie Walk Not Alone, że zaśniemy razem. A nasz wspólny The March po ekstazę był dokładnie tak samo filuterny; smakowanie się równie intensywne, wyjątkowe i emocjonalnie chaotyczne, co struktura rzeczonej ścieżki. No i niesamowicie, tak nieziemsko przyjemne w swej niezdarności. Nie wiem jak ty, ale ja wówczas Found Love.

penguins

To szczególne doznanie, najtrafniej bodaj przez nuty uchwycone. Ekscytujące mrowienie na mojej skórze, ciepło twojej – im bliższej, dogłębniej poznawanej i bardziej nagiej, tym większe. Szalejące serce, pobudzone delikatnym dotykiem twych palców, których odciski na zawsze mnie już naznaczyły. Niepodrabialny, doskonały smak ust, do których żadne inne się później nawet nie zbliżyły; a które moje zmysły wciąż potrafią odtworzyć w najdrobniejszych szczegółach, łaknąc przy okazji więcej – podobnie jak reszty twojego idealnego ciała. I ten diabelski taniec feromonów, które doprowadzały mnie do istnego szaleństwa. Perfekcyjnie romantyczny, niemalże mistyczny flirt wanilii i cynamonu sączących się z twojej smukłej, pulsującej od podwyższonego tętna szyi; pysznych, malutkich uszek; ponętnych nóg, które lubiły się owijać, co skrzętnie wykorzystywałem; z czasem odpowiednio nazwanych, podwójnych krągłości, z których obie faworyzowałem na swój sposób; upojnie mokrego łona, któremu starałem się oddać równie dużo namiętności, co otrzymałem…

Owszem, nie wszystko się zgadza.

The Egg Arrives nigdy nie miało miejsca, nie tylko przez wzgląd na techniczne różnice między gatunkami. Choć to akurat dobrze, bo ani gotowi, ani tym bardziej chętni do tego nie byliśmy – wszak młodzi. Nie odbyłaś zatem The Mothers’ Second Journey, nie musieliśmy obawiać się, że The Dangers Remain, a i do Arrival at the Sea nie doszło. Niemniej był okres, że dzieliło nas morze, mogliśmy przeto zrobić Reunited. Cały ten czas stawialiśmy nasze wspólne, drobne First Steps, więc siłą rzeczy nie brakowało również Walk Through Darkness z jednej i z drugiej strony. Choć chyba częściej z mojej – bom durny był, ślepo szczęśliwy. Bezwstydnie zakochany, jak to się mówi, bez pamięci. Ale pamiętnie.

Trochę inna była chronologia naszego związku, zdecydowanie odmienny kontekst względem poszczególnych tematów, z których nie wszystkie można trafnie wpasować w naszą wspólną, zbyt krótką dla mnie wędrówkę. W każdym potrafię jednak znaleźć jakąś cząstkę ciebie, każdy pomaga mi przywołać pojedyncze zdarzenia, magię drobnych rzeczy, wzmóc szczegóły, utrwalić twoje reakcje… Bez oglądania się na smutki i zbędne żale. Na nie i tak już za późno. Wszystkie na swój sposób przypominają mi o tym, że choć wiem kiedy, to przecież nigdy nie zostało doprecyzowane, wokół którego palca mnie sobie owinęłaś. Nieważne. Liczy się to, że udało mi się sięgnąć absolutu. I że, jak nigdy, mogłem się poczuć, jakbym Going Home for the First Time

Dziękowałem ci za to wszystko wtedy, nawet jeśli głupio odurzony rozkoszą nie potrafiłem zamienić tego na odpowiednie gesty czy słowa, podświadomie bojąc się, że mówiąc lub robiąc za dużo stracę mój raj. Dziękuję ci za to tym bardziej dziś, i na pewno dziękować ci będę jutro – gdziekolwiek ty będziesz, gdziekolwiek ja będę, zawsze będziemy razem. I gdzieś tam z nami, ze mną, ta muzyka. Za nią podziękować już muszę Alexowi Wurmanowi…

korekta: Kornelia Farynowska

Penguins2

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA