search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

THE ROOM i Tommy Wiseau. Najstraszniejszy pokój w historii kina

Filip Jalowski

3 października 2017

REKLAMA

Strach niejedno ma imię. Michael Myers czający się za kolejnym ciemnym zakrętem, Jason Voorhees koszący maczetą zastępy nastolatków, Freddy Krueger przedostający się do świata śmiertelników w momencie, gdy są najbardziej bezradni, podczas snu. To tylko trzy ikony w morzu kinowych szaleńców, potworów i wszelakiego typu pomiotów diabła, które czyhają na życia i dusze drżących ze strachu śmiertelników.

Istnieją jednak rzeczy, przy których nawet Drakula posrałby się w gacie. Zabieram was do świata, który rzuciłby na kolana niejednego specjalistę od przetrwania w czasach zombie-apokalipsy. Na nic zdają się tu osinowe kołki, krzyże, główki czosnku czy księża odprawiający egzorcyzmy. To świat opuszczony przez boga i ludzi posiadających jakikolwiek talent. Witajcie w najstraszniejszym pokoju na świecie, panie i panowie – The Room.

room-1

Architekt

Każde posępne zamczysko ma swojego architekta. Podobnie rzecz ma się z pokojami. Przy Tommym Wiseau, twórcy The Room, blednie historia niejednego z kinowych mistrzów zbrodni. Nikt nie wie, skąd pochodzi, nikt nie zna daty jego urodzin. Sam, świadomie lub nie, na przestrzeni lat proponuje różne opowieści na temat swojej przeszłości. Z wielu źródeł, na które składają się wywiady, sesje Q&A oraz publikacje, w tym jedna publikacja książkowa – The Disaster Artist Grega Sestero, wieloletniego znajomego oraz jednego z głównych bohaterów The Room – możemy spróbować powiedzieć coś na temat architekta tego potwornego świata.

Wiseau sugeruje, że urodził się gdzieś około roku 1968/1969. Współpracujący z nim aktorzy twierdzą jednak, że jest osobą o wiele starszą. Sestero przyznaje się do tego, że za pośrednictwem żony brata Tommy’ego wszedł w posiadanie kopii jego papierów emigracyjnych, z których wynika, że urodził się on w latach pięćdziesiątych, w krajach bloku wschodniego. Wiseau istotnie wspominał, że pierwszy oddech złapał w Europie, w bliskim sąsiedztwie Związku Radzieckiego, nigdy nie przyznał się jednak, który ze znajdujących się tam krajów jest jego prawdziwą ojczyzną. Poszukiwania internautów doprowadziły do tego, że z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że miejscem narodzin Wiseau była Polska (aż ciarki po plecach przechodzą). Wszystko za sprawą nazwiska jego wujostwa, które opiekowało się nim podczas dorastania w Luizjanie (internauci dotarli do ich nekrologów). Krewni Wiseau nazywali się Wieczor („o” straciło zapewne ogonek dla uniknięcia urzędowych problemów). Młode lata spędzone w Luizjanie stworzyły kolejny mit wokół osoby Tommy’ego. Wiele osób widziało w nim Cajuna, czyli przedstawiciela francuskojęzycznej grupy etnicznej zamieszkującej południowe tereny stanu ze stolicą w Nowym Orleanie. To jednak nie wszystko…

room-2

Tommy podróżował ponoć pomiędzy Europą a Stanami Zjednoczonymi. I tu powstają niejasności, bo z jednej strony istnieje teza (propagowana przez Wiseau, bardzo wybiórczo), wedle której dorastał w Luizjanie, z drugiej natomiast ta, która po emigracji z tajemniczego państwa na wschodzie Europy przenosi go do Strasburga.* W Niemczech młody Wiseau miał żyć dzięki pracy na zmywaku. To właśnie w kraju podzielonym murem miał również przyjąć nowe imię – Pierre. Wedle tej wersji dopiero z tego miejsca ruszył on do USA, a dokładniej do San Francisco, gdzie utrzymywał się ze sprzedaży zabawek w kształcie ptaków. I tu pojawia się wątek zmiany nazwiska. Ze względu na sprzedawane gadżety lokalni mieli nazywać go „The Birdman”, czyli „Człowiek-ptak”. Tommy Pierre wziął to sobie do serca i postanowił dostosować nazwisko do nadanego mu przydomka. Z francuskiego słowa „oiseau” (ptak), usunął pierwszą literę, zastępując ją początkową literą swojego rodowego nazwiska (najpewniej brzmiało ono Wieczór). Tak powstać miał Tommy Pierre Wiseau. Mindfuck godny klasyków gatunku.

Oczywiście nie kończymy. Choć w tym momencie należy wyraźnie zaznaczyć, że wszystkie opowieści mogą być zarówno fałszywe, jak i prawdziwe. Problem w ich interpretacji wynika głównie z tego, że Wiseau właściwie nie używa dat, nigdy nie odwołuje się do liczb. Jego pojęcia czasu są maksymalnie mętne i przybierają formy w stylu „bardzo dawno temu”, „kiedy dorastałem” itd. Ostatecznie chronologia sypie się zatem do tego stopnia, że umiejscowienie konkretnych wydarzeń na osi czasu staje się niemal niemożliwe. Wróćmy jednak do Francji, ponieważ Wiseau twierdzi, że „bardzo dawno temu” (a jakże) żył na jej obszarze. Tommy mieszkał ponoć w hostelu młodzieżowym. Traf chciał, że jego współlokatorzy byli zamieszani w handel narkotykami. O współudział podejrzewano również jego. Francuska policja przetrzymywała Wiseau i miała go nawet torturować. Po tym incydencie rzekomo uciekł do Luizjany i zamieszkał z wujostwem, tylko skoro Francja była „bardzo dawno temu”, a Tommy „dorastał w Luizjanie”, to w jakim wieku posądzono go o handel narkotykami, gdy bez opieki osób dorosłych zajmował pokój w hostelu? No i kiedy pracował na zmywaku w Strasburgu i sprzedawał ptasie zabawki w San Francisco?

room-3

Nic to, ważne, że Wiseau jakimś cudem urządził się w Ameryce. Imając się najróżniejszych zajęć, wśród których wymieniał chociażby fuchę boya hotelowego czy fizycznego pracownika na terenie szpitala, Tommy w dziwny sposób dorobił się małej fortuny. Gdy pytano go o to, w jaki sposób udało mu się zebrać pieniądze na realizację The Room (budżet filmu wyniósł aż sześć milionów dolarów), odpowiadał pokrętnie, wcale lub po prostu głupio, twierdząc na przykład, że duża część wydatków została sfinansowana z oszczędności uciułanych na handlu dżinsowymi spodniami sprowadzanymi z Chin (Tommy najwyraźniej zapełniał nimi całe statki). Przed rozpoczęciem prac nad najstraszniejszym filmem w historii kina był jednak jeszcze wypadek. Ponoć to on uświadomił Wiseau, jak kruche jest życie i skłonił do tego, aby podążać za swoimi aktorsko-reżyserskimi marzeniami.

W 2001 roku powstał dramat sceniczny The Room, nikt nie chciał go jednak wystawić. Wiseau nie dawał za wygraną, zmienił dramat w ponad pięciuset stronicową powieść, której nikt nie chciał wydać. Przyszedł czas na kino.

REKLAMA