search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Na co do kina?

Rafał Oświeciński

27 września 2012

REKLAMA

Wpadliśmy na diaboliczny pomysł i co tydzień, przed każdym weekendem, omówimy każdą premierę po kolei, zasugerujemy to i owo, zachęcimy lub zniechęcimy do odwiedzenia kina. Obiecujemy zero marketingowej ściemy i wszystko na bazie zupełnie subiektywnych odczuć. Niekoniecznie sprawiedliwych, bo opartych wyłącznie na przeczuciach i oczekiwaniach. 

Premier kinowych co tydzień jest sporo. Zazwyczaj każdy weekend to 5-6 świeżych premier, ale bywają i takie, których liczba zbliża się do 10. Więc niech nasz cykl będzie w pewnym sensie rekomendacją, na co warto wydać kilkadziesiąt PLN, a na co nie warto.  

 

 

28.09.2012

 

Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa (Phoenix)

Polski film młodzieżowy. Albo dziecięcy. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób podejdziemy do literatury opowiadającej o gimnazjalistach. Zapewne wielu z Was, kilkudziesięciolatków, nie kojarzy książek Rafała Kosika, bo i skąd. A jest to – wypada podkreślić – fenomen wydawniczy, który rozszedł się w kilkuset tysiącach egzemplarzy. Innymi słowy prawdziwy bestseller fascynujący szczególnie tych, którzy dopiero co wchodzą w życie nastoletnie i za parę lat sięgną po pierwsze piwo czy fajkę, oleją grę w nogę z kumplami na rzecz dojrzewających dynamicznie koleżanek z klasy.

I na tej bazie stworzono film. Gimnazjaliści Felix, Net i Nika przeżywają podczas wakacji niezwykłą podróż w czasie. Felix jest młodym wynalazcą, Net znakomicie zna się na komputerach, a Nika ma zdolności paranormalne.

Polskie kino młodzieżowe ma swoją tradycję, czy to w postaci seriali (Stawiam na Tolka Banana, Urwisy z Doliny Młynów, Janka), czy filmów (seria z Panem Kleksem, Wow, Pan Samochodzik, O dwóch takich, co ukradli księżyc), więc „Felix, Net i Nika”, choć nowoczesne w formie i treści, jest zmuszone podjąć walkę z polską tradycją. Gorzej, bo musi walczyć ze współczesnymi widowiskami dla dzieciaków starszych i młodszych, czyli pixarami, disneyami i marvelami, które zachwycają nie tylko dorosłych pryków, jak ja i Wy, ale i młodszych (a może nawet przede wszystkim ich).

W jaki sposób słaba i niewidoczna  kampania reklamowa ma w tym pomóc? W jaki sposób kiepskie plakaty mogą zwrócić na siebie uwagę? Jak zachęcić do odwiedzenia kin po obejrzeniu tragicznych zwiastunów sugerujących tanie efekty specjalne i siermiężny montaż całości? Nie wiem.

Zdaje się, że teoretycznie możliwa katastrofa może być wzięta dosłownie.

 

 

The Savages: ponad bezprawiem / The Savages (United International Pictures)

Oliver Stone nie rozpieszcza nas, fanów „Urodzonych morderców”, „JFK”, ”Plutonu” i „The Doors”. Jeden z najlepszych i najoryginalniejszych twórców lat 80. i 90. mocno spuścił z tonu w ostatnich latach. Od czasów energetycznej „Męskiej gry” z 1999 roku, Stone nie zrobił nic, co byłoby ponadprzeciętne. Rozczarowujący „Alexander”, łagodne w przekazie „World Trade Center”, mocno średni „W.”, niezły, choć niepotrzebny, sequel „Wall Street”… Słabizna, Panie Stone, słabizna.

„The Savages” zapowiada się znakomicie, bo przede wszystkim jest strong brutal and grisly violence, some graphic sexuality, nudity, drug use and language throughout. Tak, Stone wraca do korzeni, czyli kina dla dorosłych.

Na świecie film odbierany jest dość wstrzemięźliwie – podoba się forma, plejada gwiazd na pierwszym i drugim planie dostarcza odpowiednich wrażeń, przemoc i dynamiczny montaż podniecają bardziej niż zwykle… I tutaj musi pojawić się „ale”. Ale bez jakiejś rewelacji. Zgniłe Pomidory mówią o bałaganie. Niektórzy krytycy wypominają permanentny chaos. Więc trudno powiedzieć, czy warto iść do kina.

A może warto dać Stone’owi szansę?

https://www.youtube.com/watch?v=KC2zbOwbeEs&feature=player_detailpage

 

Dredd 3D (Monolith Films)

Wiem, że się ten film w Polsce nie sprzeda. Nie dość, że to ekranizacja komiksu, a te w Polsce nie mają dobrej prasy, to na domiar złego "Dredd" kompletnie przepadł w jankeskich kinach podczas ostatniego weekendu. Podstawowy argument przeciwko nowemu Dreddowi brzmi następująco: jest mrocznie, brutalnie, bezpardonowo. Oryginalna wizja remake’u jest oceniana wręcz rewelacyjnie przez krytykę i widzów, ale tylko tych, którzy są w stanie docenić znaczenie kategorii „R” w tego typu kinie. Bo to wizja diametralnie inna od łagodnej wersji z Sylwkiem Stallone – przede wszystkim odważniejsza i skupiona na akcji, czyli jednej wielkiej rozpierdusze, której dokonuje Dredd. Dużo krwi, łamanych gnatów, one-linerów. Filmowa dystopia jest mało efektowna, bo nie o to tu chodzi, aby fabułę budować wokół niej.

Kto wie, czego się spodziewać, ten na pewno wybierze się do kina. Kto nie wie, ten film zignoruje. Po obejrzeniu zwiastunów, po zerknięciu na plakaty, po pierwszych skojarzeniach – Dredda miałem zamiar zignorować. Po niesamowicie intrygujących i bardzo zaskakujących ocenach – Dredda muszę obejrzeć w kinie.

Choć nie mam wątpliwości, że film przepadnie w kinach. Choć na to chyba nie zasługuje. Przewiduję, że drugi oddech złapie w sklepach T i na blu-rayu. 

 

Na tropie Marsupilami / Sur la piste du Marsupilami (ITI Cinema)

W telewizorze w ostatni weekend zaatakowała mnie feeria kolorów i typowo francuskiego przaśnego humoru ni to dla dzieci, ni dla dorosłych. Pierwsze skojarzenia poszły w kierunku „Asterixa”, bo pod względem formy i treści nic innego nie może przychodzić do głowy – dużo krzyku, głupich min, kiczowatego tła, fantazyjnych krajobrazów. I to jest słuszny trop, bo twórcy Marsupilami odpowiadają za „Misję Kleopatra”. Więc to miłośnicy filmowych Galów są głównym targetem. Ile jest ich w Polsce? Wielu, bo każdy z Asterixów gromadził bowiem setki tysięcy widzów w kinach. Ilu może być miłośników Marsupilami? No właśnie.

Czy Alain Chabet, który jest tak zabawny (uwaga, ściema marketingowa), „że uważajcie na gumki od majtek", namówi do pójścia do kin? Czy 6 milionów Francuzów, którzy wybrali się do kin, to wystarczająca rekomendacja?

Wątpię.

 

Kobieta z piątej dzielnicy / La Femme du Vème (SPI International Polska)

Paweł Pawlikowski, Polak tworzący wyłącznie za granicą, wpuszcza na polskie ekrany swój najnowszy film. Przypomnę tylko, że facet odpowiada za znakomite „Lato miłości”/ „My summer of love” sprzed 8 lat, które zdobyło szereg nagród i nominacji BAFTA, czyli brytyjskich Oscarów. Było to zaskoczenie i dla samych Brytyjczyków, ale i dla narodu polskiego, bo oto pojawił się znikąd krajan, który wypuścił film w języku angielskim, zaangażował młode brytyjskie gwiazdy (Emily Blunt, Paddy Constantine), usłyszał oklaski, a jego dzieło ruszyło bez kompleksów w świat cały. To na pewno duży sukces, tym bardziej, że spodziewać się go mogą dzisiaj tylko dwaj Polacy: Wajda i Polański.

Po wielu latach milczenia Pawlikowski powraca. Do filmu, koprodukcji francusko-polsko-brytyjskiej, zaangażował Ethana Hawke i Kristin Scott Thomas. Czyli jest światowo. A sama historia skupia się na niespełnionym pisarzu, który zatrudnia się w burdelu jako stróż, a przy okazji angażuje się w niebezpieczny romans. Przepraszam, jeśli nie oddaję całej złożoności fabuły, jednak tylko tyle ogarnęły pierwsze skojarzenia. Opinie o „Kobiecie” oscylują wokół pojęć „egzystencjalizm”, „dramat”, „głębia”, „interpretacja”, „brak wyrazistości”, „obojętność”.

Kto co lubi. Ja na przykład nie lubię. Obojętność, szarość i bezpłciowość to cechy najgorszego typu kina. 

 

Pozdrowienia z raju / Captive  (AP Manana) 

Film, który pewnie przepadnie w kinach, ale dystrybutor, AP Manana, ma na tyle duże jaja, że nie boi się sprowadzać do ziemie polskie intrygujących filmów z najdalszych zakątków świata.

„Pozdrowienia z raju” to filipiński dramat, który był wyświetlany na ostatnim Berlinale i który zdobył bardzo dobre recenzje wśród publiczności. To opowieść oparta na faktach o pewnym porwaniu, którego na przypadkowych ludziach dokonali filipińscy bojownicy. Film skupia się na gehennie, której doświadczyło kilkadziesiąt osób: tortury na porządku dziennym, niepewność co do jutra, szaleńcza i niezrozumiała postawa porywaczy. I dżungla, jako oaza spokoju.

Brzmi niebanalnie, interesująco. W tło wtopiona została polityka, kontekst społeczny. Ale i widać sprawną realizację, szczególnie zdjęcia. Ciekawość podsyca trailer. 

 

https://www.youtube.com/watch?v=1J7obRee38Q&feature=player_detailpage 

 

I szczerze mówiąc, gdybym miał wybrać tylko jeden film ze wszystkich powyższych, to bezapelacyjnie wygrywają „Pozdrowienia z raju”.

A Wy na co się wybieracie? 

 

 

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA