search
REKLAMA
Muzyka filmowa

MUZYCZNA POMARAŃCZA. Najciekawsza muzyka filmowa kwietnia 2018

Jacek Lubiński

29 kwietnia 2018

REKLAMA

Już po raz czwarty w tym roku zaglądamy do filmowej płytoteki. Miesięczne podsumowanie soundtrackowe ponownie skupia się na najlepszych pozycjach wysłuchanych z morza różnorodności gatunku. Zatem bez zbędnego przeciągania, oto jedne z ciekawszych ścieżek dźwiękowych kończącego się właśnie kwietnia 2018.

Premiera płytowa Player One odbyła się co prawda 30 marca, ale dopiero przy okazji filmu Stevena Spielberga można było w pełni docenić muzykę Alana Silvestriego (a także wydany osobno album z pobudzającymi nostalgiczne tony piosenkami). Muzykę typową dla tego kompozytora, napisaną w starym, dobrym stylu. Zresztą maestro kilka razy wraca tu nutami do swojej (i nie tylko) przeszłości. Nie jest to coś, co może równać się w jego największymi dokonaniami lat 80., 90. czy nawet z niektórymi kompozycjami powstałymi już na początku XXI wieku, ale dobrze słyszeć, że Silvestri nie zatracił całkowicie swojego pazura. Fani powinni być jak najbardziej ukontentowani oboma wydawnictwami. Warto – zwłaszcza po filmowym seansie.

Zaskakująco nieźle w kwestii dźwiękowej radzi sobie także świeżutki serial Zagubieni w kosmosie, do którego ilustrację napisał Christopher Lennertz. Tu również udało się odejść od typowego dla dzisiejszych czasów, bezpłciowego łubudubu i niedającej się od siebie odróżnić muzyki tła. Jest więc odpowiednio przygodowo i z zacięciem, a kiedy trzeba, to do serca trafia przyjemna liryka – na przykład fortepianowe solówki. Nie zabrakło także przeróbki słynnego tematu ze starszych wersji tej historii. Są w końcu również okazjonalne, acz delikatne chóry oraz – pojawiający się zdecydowanie za rzadko – głos Lisbeth Scott. Jak na  dziesięć odcinków pierwszego sezonu, soundtrack zamyka się w zgrabnych 70 minutach i praktycznie żaden utwór na nim zawarty nie wydaje się zbędny, więc nie ma nudy. Ani lipy.

Przedziwna planeta Ziemia to pozornie jeszcze jeden dokument o świecie, w którym przyszło nam żyć. Ale pozory nigdy nie były domeną kompozytora Daniela Pembertona, który do tematu podszedł na swój sposób, czyli szczerze, ale jakby na przekór oczekiwaniom. Co by bowiem nie sądzić o produkcjach przyrodniczo-naukowych, to większość z nich osadza się na podobnym pomyśle, w którym zapierające dech w piersiach widoki natury ubarwia równie monumentalna, piękna i hipnotyzująca muzyka. Tymczasem propozycja Pembertona jest zdecydowanie bardziej nastawiona na różnorakie eksperymenty instrumentalne, przez co wydaje się tyleż odrealniona, co trochę oschła. Nie wchodzi zatem gładko i przy początkowym poznaniu może zniechęcić – zwłaszcza częstym wykorzystaniem elektroniki i pozbawioną punktu zaczepienia eklektycznością. Komu jednak podobał się Steve Jobs tegoż twórcy, ten powinien być zachwycony, choćby i bezkompromisowym podejściem do tematu.

A skoro już przy dokumentach jesteśmy, to National Geographic wypuściło także coś takiego, jak Symphony for Our World (Symfonia dla naszego świata), do którego muzykę napisali Austin Fray i Andrew Christie. I co tu dużo pisać – to naprawdę symfonia ku chwale mateczki Ziemi. Już otwierający całość utwór tytułowy to prawdziwy muzyczny wodotrysk, a każdy kolejny mieni się różnorodnością dźwiękowego życia, co stanowi idealne odzwierciedlenie opisywanego przez nuty miejsca. Tu i ówdzie można trochę ponarzekać, bo nieco do życzenia pozostawia i rwany montaż podzielonego na wiele bardzo krótkich kawałków albumu, i oryginalność samej muzyki, na którą składają się mocno banalne, wyświechtane wręcz rozwiązania. Ale co z tego, skoro efekt finalny spełnia swoją rolę z nawiązką? Lajkuję.

Nie tak dawno pisaliśmy o kompozytorach francuskich starej daty, a tu proszę – Vladimir Cosma wyskoczył z całkiem sympatyczną ilustracją do komedii Comme des garçons (w wolnym tłumaczeniu: Jak chłopaki). Jak na Cosmę przystało melodie są pełne polotu i łatwo wpadają w ucho, a ich niezwykła lekkość nastawia pozytywnie i odpręża. Stworzone wespół z innymi muzykami tematy bynajmniej nie kryją swojego pochodzenia, więc jeśli ktoś ma słabość do czysto paryskiego brzmienia akordeonu i równie staroświeckich skrzypiec, powinien czuć się tu, jak ryba w wodzie. Trochę jazzu i mocno popowych fragmentów oraz bezustanna zabawa dźwiękami różnych gatunków muzycznych dopełnia tę wielce optymistyczną, tętniącą radością twórczą pracę, którą śmiało mogę polecić każdemu.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA