search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

SANDRA BULLOCK. Atut przeciętności.

Karol Barzowski

25 listopada 2013

REKLAMA

Złe wybory

Sandra podkładała też głos pod siostrę Mojżesza w animowanym „Księciu Egiptu”. W „Totalnej magii” wcieliła się we współczesną czarownicę. W „Dwóch tygodniach na miłość” stworzyła niezły komediowy duet z Hugh Grantem. „Śmiertelna wyliczanka” to z kolei thriller z Sandrą jako panią detektyw próbującą rozwikłać zagadkę „morderstwa doskonałego”. Każdy z tych filmów określony został mianem przeciętnego – ani dobry, ani zły, z dość udaną, choć daleką od wybitnej, rolą Bullock. Ciekawszą kreację stworzyła natomiast w komediodramacie „28 dni”. Opowiada on o kobiecie zgłaszającej się do kliniki odwykowej na tytułowe cztery tygodnie, by uniknąć wyroku za jazdę po pijanemu. Choć film zaledwie prześlizguje się po temacie uzależnienia i jest zdecydowanie zbyt powierzchowny, Sandra spisała się w nim naprawdę dobrze. Po raz kolejny udowodniła swą wszechstronność, czym zdobyła uznanie krytyki. Sam obraz zbierał jednak mieszane opinie, a w kinach ustępował popularnością innym tytułom.

bullock5

W międzyczasie aktorka nakręciła też m.in. kryminalną komedię z kategorią R „Charlie Cykor” czy „Podróż przedślubną”, w której wystąpiła obok Bena Afflecka. Tym filmom jednak również daleko było do sukcesu. Coraz więcej tytułów w filmografii Bullock przechodziło do historii bez większego echa. Nawet jeśli chwalono jej aktorstwo, zwracano uwagę na to, że scenariusze, które wybiera, nie pozwalają jej rozbłysnąć pełnym blaskiem. Kariera Sandry – kiedyś pędząca niczym autobus w „Speed” – na początku nowego tysiąclecia wyraźnie zahamowała.

Zbawienna przerwa

Po ukończeniu zdjęć do „Dwóch tygodni na miłość” w 2002 roku, Sandra postanowiła zawiesić swoją karierę. Wiele lat później przyznała: „Przestałam pracować, bo nie wykonywałam już tej pracy dobrze”. Występy przed kamerą w tamtym okresie po prostu jej nie cieszyły. Miała świadomość tego, że wybiera coraz mniej wymagające role. Na początku kariery występowała w filmach zapisujących się na długo w pamięci widzów; kto natomiast pamiętał o takich tytułach jak „Charlie Cykor” czy choćby „Boskie sekrety siostrzanego stowarzyszenia Ya-Ya”. Jej życie prywatne również nie układało się najlepiej. Dużym ciosem i bodźcem do pewnego przewartościowania swoich planów była dla niej śmierć matki, która przegrała walkę z nowotworem. Wstrząsnął nią też wypadek, w którym uczestniczyła – była na pokładzie samolotu, który, wskutek awarii oświetlenia, wylądował poza pasem, wpadł w poślizg i zatrzymał się dopiero na hałdach śniegu. Mimo dużych uszkodzeń maszyny, nikomu nic się nie stało. Aktorka jednak od zawsze panicznie bała się latać, a po tym incydencie przerodziło się to wręcz w fobię. Potrzebowała nabrać dystansu do wielu spraw i zdecydowała o odłożeniu kariery aktorskiej na bok. Przerwa trwała ponad 3 lata.

2005_crash_014

Zainteresowała się wtedy architekturą – kupowała stare, opuszczone budynki i remontowała je według własnego pomysłu, następnie sprzedając. W jednej z takich lokalizacji wraz z siostrą otworzyła piekarnię. Przez pierwsze kilka dni po otwarciu sama stała za kasą, oferując mieszkańcom Austin swoje ulubione ciastka. Fartuszek ekspedientki zakłada zresztą czasem do dziś. W tamtym okresie poznała też swojego późniejszego męża – Jessego Jamesa, prowadzącego „Monster Garage”. Choć zawsze wzbraniała się przed małżeństwem („Myślałam o tym jak o karze śmierci; widziałam kulę i łańcuch, kogoś, kto mówi ci ‘Musisz przestać robić to, co robisz i zostać dobrą żonką’”), po dwóch latach związku wyszła za Jamesa, zostając też macochą dla jego trójki dzieci. Zawodowo natomiast poświęciła się produkcji sitcomu „George Lopez”, za co otrzymała specjalną nagrodę za promowanie latynoskich talentów w przemyśle medialnym. Bullock pojawiła się zresztą w tym serialu nie raz, ale wciąż nie czuła potrzeby powrotu do kina. Wszystko zmieniło się, gdy dostała scenariusz „Miasta gniewu”.

Sandra zakochała się w tej historii. Powiedziała swojemu agentowi, że zagra w filmie jakąkolwiek rolę – chce być po prostu jego częścią. Ostatecznie wcieliła się w znerwicowaną żonę młodego polityka, która w jednej z początkowych scen zostaje napadnięta przez dwójkę czarnoskórych chłopaków. Oglądamy potem, jak wydarzenie to wpływa na jej relacje z otoczeniem. Nie widać tu nawet cienia „dziewczyny z sąsiedztwa”. Jej bohaterka – chłodna i wyniosła – jest niczym tykająca bomba, gotowa, by wybuchnąć. Bullock ma w tym filmie wiecznie napiętą twarz. Dobrze ukazuje negatywne emocje kumulujące się w tej postaci. Scena, w której domaga się, by wymienić zamek w drzwiach założony przez Latynosa, to prawdziwe mistrzostwo – jedna z najlepszych próbek akorstwa, jakie nam od siebie dała.

Nie jest to jednak duża rola. Mozaikowa kompozycja filmu sprawia, że każdą z postaci widać w co najwyżej kilku scenach. Nie da się też ukryć, że było w nim kilka ciekawszych wątków niż ten z udziałem Sandry. Krytycy chwalili przede wszystkim, nominowanego do Oscara, Matta Dillona. Mimo to, „Miasto gniewu” do dziś jest dla Bullock jednym z największych powodów do dumy. Gdy, wraz z resztą obsady, odbierała nagrodę Gildii Aktorów Filmowych dla najlepszego zespołu aktorskiego, niemal popłakała się ze wzruszenia. „To było jak znalezienie nowej inspiracji. Gdy mogłam siedzieć na tej sali z ludźmi, którzy stykali się ze mną od początku kariery, z ludźmi, których podziwiam, poczułam się znowu aktorką”. Ten właśnie moment – galę rozdania SAG w 2006 roku – Sandra traktuje jako początek nowego etapu w swojej karierze. Zaledwie kilka tygodni później „Miasto gniewu” zostało też niespodziewanym laureatem Oscara dla najlepszego filmu. Bullock była obecna w Kodak Theatre, z nieukrywaną radością oklaskując ekipę. Wraz z Keanu Reevesem wręczała też jedną z nagród – był to zwiastun ich kolejnego, po „Speed”, ekranowego duetu.

Nowy etap

Dom nad jeziorem”, remake południowokoreańskiego filmu „Il Mare”, nie okazał się sukcesem na miarę „Speed”. Scenariusz, skupiający się na korespondencji między dwiema osobami z różnych czasoprzestrzeni, miał zbyt wiele dziur. Film był po prostu mało logiczny. By oddać prawdę, Bullock i Reeves tworzą tu przyjemny duet, a warstwa techniczna tej produkcji wykonana została na najwyższym poziomie. Melodramatyczna oś fabuły teoretycznie spełnia prawidła gatunku, a jednak czegoś zabrakło, by przyciągnąć widzów do kin. Sytuację w box-office poprawiły dopiero wpływy spoza USA, gdzie film cieszył się większą popularnością. W następnym roku Sandra pojawiła się zresztą w jeszcze jednym obrazie z zaburzonym porządkiem czasowym – thriller „Przeczucie” zebrał jednak nawet słabsze recenzje niż „Dom nad jeziorem”. Zagmatwana fabuła, odwołująca się nieco do „Memento” czy „Szóstego zmysłu”, do pewnego momentu prowadzona jest całkiem dobrze. Później jednak wszystko się rozmywa, gdy dziury logiczne łatane są za pomocą odwoływania się do religii. Choć Bullock wyraźnie próbowała nadać swojej karierze nowy kierunek, nie wychodziło jej to. Wciąż grała co najwyżej niezłe role w stosunkowo słabych filmach.

2006_the_lake_house_001

Pomiędzy tymi dwoma tytułami do kin wszedł jeszcze jeden obraz z jej udziałem – „Bez skrupułów” opisujący pracę Trumana Capote’a nad powieścią „Z zimną krwią”. Bullock wcieliła się w nim w powierniczkę pisarza i jego koleżankę po fachu, Harper Lee. Film miał premierę na festiwalu w Wenecji w 2006 roku, niemal dokładnie rok po tym, jak w kinach pojawił się „Capote” Bennetta Millera, opowiadający tę samą historię. Choć w „Bez skrupułów” pojawiła się nowa perspektywa fabularna (stylizowane na dokument wypowiedzi wprost do kamery), oba filmy łączy zbyt wiele, by można było je rozpatrywać w oderwaniu od siebie. Właściwie wszystkie recenzje skupiają się na porównaniach obu tytułów. I, mimo że poszczególne elementy składowe „Bez skrupułów” były chwalone, w ogólnym rozrachunku film przegrywał z, uhonorowanym wieloma nagrodami, „Capote”. Cieszył się też dużo mniejszym zainteresowaniem. Toby Jones w roli pisarza spisał się świetnie, ale po prostu nie mógł konkurować z kreacją Philipa Seymoura Hoffmana, uznaną potem za jeden z najwybitniejszych aktorskich występów dekady.

jonesbullock02

W tej sytuacji, niespodziewanie najjaśniejszym punktem „Bez skrupułów” okazała się właśnie Bullock. Właściwie wszyscy krytycy chwalili jej występ, sugerując nawet, że to najlepsza rola w jej karierze. „Sandra po cichu kradnie film”, „Bullock w roli Harper Lee jest duszą tego obrazu”, „Dla niej warto iść do kina”. Korzystne dla Sandry okazały się też porównania z Catherine Keener, wcielającą się w tę samą postać w „Capote” (otrzymała za nią nominacje do Oscara, SAG i BAFTA). W recenzji „Washington Post” przeczytać możemy, iż Bullock jaśniej zaznacza swoją obecność na ekranie i robi to w „bardziej ludzki, delikatny” sposób. Aktorkę chwalono też za perfekcyjne oddanie południowego pochodzenia Lee. Mimo najlepszych od wielu lat opinii krytyków, rola ta nie przyniosła Sandrze rozgłosu i uznania publiczności. Film, określany jako wtórny po „Capote”, przemknął przez kina niemal niezauważenie. Dla Bullock było to jednak ważne, satysfakcjonujące doświadczenie. „Propozycja wcielenia się w Harper Lee przerażała mnie. Jestem teraz jednak na takim etapie życia, w którym wszystko, czego się chwytam, powinno sprawiać, że boję się o to, czy dam sobie radę” – mówiła tuż po premierze.

CZYTAJ DALEJ

REKLAMA