search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

BRYAN CRANSTON. Zapamiętaj jego imię.

Rafał Oświeciński

5 listopada 2013

REKLAMA

Jeśli Anthony Hopkins mówi o jakimś aktorze „najlepszy”, to nie jest kwestia wiary w prawdziwość słów. Jeśli na jakiegoś aktora spływają laury z każdej strony, to nie może być przypadek. Jeśli rola aktora staje się niepodważalną ikoną współczesnej telewizji, to znak, że będzie znaczyła tyle, co Fox Mulder, Dale Cooper, Tony Soprano, Malcolm Reynolds i Ridge Forrester. 

cranston0

Bryan Cranston stanął na chwilę na samym szczycie – rok 2013 należy bezsprzecznie właśnie do niego. Są oczywiście aktorzy popularniejsi, którzy ściągają do kin miliony bez względu na jakość dzieła, w którym mają okazję grać. Jednak to Cranston stworzył najważniejszą rolę ostatnich lat i to on jest na językach wszystkich mediów oraz, co najważniejsze, ludzi ze świata filmu. Gdyby kreacje telewizyjne nagradzano Oscarem, to nie miałby konkurencji na polu pierwszoplanowej roli męskiej. Musi się więc zadowolić Emmy i prawdopodobnie Złotym Globem, który zdobędzie na początku przyszłego roku za rolę Waltera White’a. To postać, o której sam mówi, że jej imię i nazwisko będzie wykute na jego osobistym grobie.

Poznajcie historię człowieka, który próbuje wyrwać się z cienia.

cranston1

PRAWIE GLINA

Urodził się w Los Angeles 7 marca 1956 roku. Canoga Park, gdzie jego rodzina miała niewielki dom, to biedniejszy fragment San Fernando Valley – Cranston w dolinie mieszka do dzisiaj, oczywiście w innym miejscu i w zdecydowanie wyższym standardzie. Teoretycznie, był predestynowany do bycia aktorem – jego ojciec, Joe, łapał „ogony” w produkcjach telewizyjnych i był przy tym niesamowicie ambitny, kierował uwagę na zarabianie i jak najczęstsze występy – z mizernym skutkiem, dodajmy, co skutkowało uzależnieniem od hazardu i częstymi wypadami z kumplami do pobliskiej kręgielni. Wzór? Raczej nie bardzo, a przynajmniej nie takim jest w pamięci Bryana, choć dzisiaj utrzymują zdrowe relacje: Joe Cranston pisze scenariusze mając nadzieję na realizację (niestety, nic nie wychodzi). Gdy Bryan miał 12 lat rodzice się rozwiedli – on i jego brat Kyle zamieszkali u rodziców matki, a matka wraz z siostrą zamieszkała u rodziców swego byłego męża. Taki przedziwny układ, który do dziś odbija się czkawką całej rodzinie (Bryan nie lubi mówić o tym okresie), skutkował kiepskimi ocenami w szkole podstawowej i średniej (typowy „trójkowy” uczeń) – to kolejny dowód na to, że ci najlepsi nie muszą mieć najlepszych stopni na świadectwie. Właśnie w liceum po raz pierwszy wystąpił na scenie, gdzie zaliczył wpadkę przeinaczając tekst sztuki o Abrahamie Lincolnie. To go na tyle zraziło do występów na scenie, że jako nastolatek kompletnie nie zawracał sobie głowy aktorstwem, za to wsiąkł w świat… policji. Przez kilka lat był najlepszym kadetem L.A.P.D., która swoje młodzieżowe „oddziały” budowała w szkołach średnich (i wysyłała na treningi i szkolenia do wielu różnych krajów – Cranston zwiedził m.in. Niemcy, Hiszpanię, Szwajcarię). Policja była też pierwszym wyborem gdy musiał zdecydować o wyborze collage’u (Los Angeles Valley Collage), gdzie zdobył stopień zbliżony do licencjatu (Associate Degree) z nauk policyjnych.

I wtedy zdarzyło się coś, co zdecydowało o jego przyszłości – przynajmniej symbolicznie. Razem ze swym bratem, Kylem, wybrał się na motorową wyprawę przez Stany Zjednoczone, która trwała bite 2 lata, w czasie których pracował dorywczo w knajpach, spał w obskurnych motelach i opuszczonych stodołach. Dwóch easy raiderów w poszukiwaniu sensu życia – schemat znany od dawna i nie bez znaczenia jest tu inspiracja „W drodze” Kerouaca… I podczas jednej z takich podróży fuchą była rola w podrzędnym teatrze na Florydzie, gdzie Bryan dostał szansę zagrania złego Kralahoma w sztuce „Król i ja”. Jak na amatora przystało, wychodziło mu to przeciętnie do momentu, w którym makijaż nie zaczął wchodzić mu do oczu, a to z kolei spowodowało łzawienie, które przez publiczność zostało odebrane jako… zaangażowanie. Bez większych intencji Bryan wzruszył publiczność. I to był TEN moment – aktor włada emocjami tłumu, co jest dość podniecającym wyzwaniem, czyż nie? Dość banalne, ale podobno prawdziwe. Wkrótce spakował walizki i wrócił do Los Angeles, żeby „robić” karierę.

cranston2

JEDEN Z TYSIĘCY

Takich jak on w tym czasie było tysiące. Ambitni, wyczekujący na byle okazję, chwytający się każdego możliwego projektu i z wielką nadzieją na odniesienie sukcesu. Sława, kasa, znajomości – to trójgłowy bożek, do którego słano modlitwy stojąc przy bramach wytwórni, telewizji, agencji aktorskich, biur menadżerskich. Co oczywiste, udawało się niewielu – nie tyle liczyła się charyzma, uroda i talent, ale, co oczywiste, niezdefiniowany łut szczęścia. Ten miał choćby Tom Cruise oraz rówieśnicy Cranstona, Kevin Costner i Mel Gibson. Tych znamy wszyscy, od pierwszych ich występów na ekranie.

Bryan Cranston nie był wyjątkowy i nie miał tyle szczęścia, aby załapać się do produkcji, która wywindowałaby jego osobę na szczyty popularności. Wręcz odwrotnie – przez całe lata 80. zaliczył wiele występów gościnnych w podrzędnych produkcjach kinowych i telewizyjnych, o których nikt dzisiaj nie pamięta, a lista IMDb z jego występami ogranicza się tylko do najważniejszych pozycji. Był jednym z tych, których twarz pojawiała się w tłumie statystów, który ginął od kuli wystrzelonej z pistoletu głównego bohatera w kierunku bezimiennego wroga, który wypowiadał czasem jedno zdanie, a czasem po prostu miał stać w pewnym miejscu i tworzyć tło. Jego twarz everymana nadawała się do tego znakomicie – ani brzydki, ani przystojny, nie odciągał uwagi od głównej atrakcji i odpowiednio wykonywał wydane przez reżysera polecenia. Jak dzisiaj przyznaje, był to okres rozczarowujący, ale jednocześnie jedyna możliwa strategia. „Wiedziałem, że 99% tych ludzi nawet nie zwraca na mnie uwagi, ale moja twarz i nazwisko wciąż gdzieś się pojawiały, więc miałem nadzieję, że ktoś kiedyś pomyśli ‘Ale ten koleś ciężko pracuje!’ i zapamięta moje imię.” – mówił w wywiadzie dla Rolling Stone.

Dość niestandardowa kariera, nieprawdaż? W świecie, który kultywuje przede wszystkim tych, którzy odnoszą niespodziewany sukces – co jest całkowicie naturalnym odruchem – życie zawodowe Bryana Cranstona rozwija się mało spektakularnie, bez większych wzlotów, ale i bez widocznych upadków. Bez kłopotów utrzymuje żonę i córkę (która rodzi się w 1989 roku) w dużej mierze dzięki udziałom w reklamach dezodorantów, sieci odzieżowych, leków i Atari. Po kilku cienkich latach zaczyna grać coraz większe role – w jednym odcinku (1984) serialu „Airwolf” gra głównego bad-guya (przy okazji na planie poznaje swoją żonę, Robin Dearden), wkrótce staje na typowym drugim planie serialu „Raising Miranda”. Do połowy lat 90. ma już za sobą kilkadziesiąt występów w serialach i filmach, w tym występy w bardzo znanych produkcjach np. „Słonecznym patrolu”, „Gliniarzu i prokuratorze”, „Matlocku”, „Prawnikach z Miasta Aniołów”, „Strażniku Teksasu”, „Dotyku anioła”, „Babylon 5”, „Viperze”, „Sabrinie, nastoletniej czarownicy”.  Zajmował się wówczas także podkładaniem głosu w serialach i filmach anime, a także w grach komputerowych – na tym tle może pochwalić się dubbingiem do filmu „Power Rangers”, gdzie jeden z bohaterów (ten niebieski) otrzymał nazwisko Cranston…

WAŻNE PUNKTY W CV

To wciąż jednak kariera, która ma swój odpowiedni kierunek, natomiast dynamika jest niewielka. Kilkanaście lat na ekranie i co prawda sporo występów, jednak dopiero pewien kultowy serial zwraca uwagę na talent drzemiący w Cranstonie. Mowa o „Kronikach Seinfelda”, sitcomie bawiącym się absurdem i głupkowatością w najlepszym stylu, w swoim czasie niewiele mniej popularnym od słynnych „Przyjaciół”. Cranston pojawił się w raptem 5 odcinkach, gdzie zagrał kogoś, kogo łatwo zapamiętać (oglądając ten serial prawie 15 lat temu na Canal+ jakimś cudem zapamiętałem tę postać nie kojarząc jej jednak do dzisiaj z Walterem Whitem). Bryan wcielił się tam w rolę dentysty, który w poczekalni trzyma Penthouse dla pacjentów, oraz przechodzi na judaizm, aby legalnie opowiadać dowcipy o Żydach. Niby nic, ale to tak naprawdę pierwszy znaczący i zauważalny występ Cranstona, który w tym momencie mógłby walczyć o więcej.

cranston3

To „więcej” przychodzi w 1998 roku, czyli pod koniec drugiej dekady aktywności zawodowej. To trzy ważne projekty, które nie robią z Cranstona gwiazdy, ale z pewnością sytuują go szczebel wyżej niż do tej pory. Po pierwsze to ekstra punkt w aktorskim CV, czyli występ w „Szeregowcu Ryanie” Stevena Spielberga – pojawia się na moment w scenie, w której generał Marshall informuje swoich podwładnych (jednym z nich jest Cranston) o misji ratunkowej szeregowego Ryana. Po drugie, mini seria od HBO „Z Ziemi na Księżyc” opowiadająca historię lotów Apollo, gdzie Cranston wcielił się w dość istotną rolę Buzza Aldrina (jedna z kilku głównych postaci). A po trzecie, gościnny występ w „Z archiwum X”, w drugim odcinku szóstego sezonu („Drive”), gdzie Cranston gra Patricka Crumpa, chorego gościa, który porywa Foxa Muldera i zabiera go na „wycieczkę” samochodem w rodzaju „Speeda”. To w czasie pracy nad tym odcinkiem Cranston po raz pierwszy spotyka Vince’a Gilligana, który odpowiada za scenariusz. W filmowym biznesie liczy się talent, ciężka praca, znajomości, cierpliwość. Ale bez szczęścia daleko nie zajdziesz – mówił w wywiadzie dla GQ Cranston. Po kilku tygodniach nieobecności w LA, Bryan pojawił się na moment w Mieście Aniołów, a właśnie w tym czasie Gilligan prowadził casting do roli Crumpa. I na tym polu, po bezowocnych poszukiwaniach odpowiedniego aktora, pojawienie się Cranstona było – w opinii przyszłego twórcy „Breaking Bad” – zbawieniem. Aktor był dostępny, przez czysty przypadek wyglądał tak, jak tego oczekiwał Gilligan (rednecka proweniencja) i był cholernie zdolny. Esencja życiowego szczęścia. Pamięć o występie przetrwała próbę czasu i – wierzcie lub nie – to ona zdecydowała o obsadzeniu roli nauczyciela chemii.

Trudno powiedzieć, czy te doświadczenia bezpośrednio przełożyły się na bieg kariery Bryana Cranstona. Wciąż występował w reklamach, wciąż dubbingował, wciąż grał w podrzędnych produkcjach w trzecioplanowych rolach. Ale jego dorobek był już na tyle pokaźny i zróżnicowany, że wejście w jakąkolwiek rolę stawało się łatwizną, a casting – w jego przypadku czynność wciąż obowiązkowa – bułką z masłem. Sam Nicholas Winding Refn, po spotkaniu na planie „Drive”, powiedział, że Bryan Cranston potrafi zagrać cokolwiek, kiedykolwiek, gdziekolwiek i jakkolwiek. Nie były to tylko słowa czysto kurtuazyjne, bo w ten sposób o Cranstonie wypowiadają się wszyscy, którzy z aktorem współpracowali. Dowodem na niejaką dojrzałość twórczą była reżyserska próba w 1999 roku – „Last Chance” to dramat obyczajowy, w którym główną rolę zagrała jego żona, Robin Dearden, dla której był to swoisty prezent urodzinowy: Cranston napisał dla niej scenariusz, który przez drobny zbieg okoliczności mógł zostać przekuty na film. „Last chance” nie pojawiło się w kinach, prawdopodobnie pojawia się od czasu do czasu w tv, ale można go zamówić na dvd w Amazonie.

cranston4

GENIALNY WYGŁUP

Dzięki nabytemu doświadczeniu następuje prawdziwy przełom w karierze – już nie tylko wyraźny występ gościnny na planie popularnej produkcji bądź współpraca z uznanym twórcą, ale rola, dzięki której zostaje doceniony, nagrodzony, co z kolei doprowadza go w stronę pewnego typu sławy, większej rozpoznawalności. Nie bez znaczenia jest wielkie szczęście – Cranston został zwerbowany na 2 dni przed rozpoczęciem produkcji po nagłej rezygnacji jednego aktora. „Zwariowany świat Malcolma” to serial komediowy z lat 2000-2006, podobny w klimacie do „Arrested Development”, „My name is Earl” i „Cudownych lat” – bez podkładu śmiechu w tle, za to dość niebanalnie, sentymentalnie, optymistycznie i oczywiście przezabawnie o niezwykłej rodzinie, na pierwszy rzut oka dość dysfunkcyjnej – już w pierwszym odcinku nagi Cranston stoi w kuchni, dzieci jedzą śniadanie, a jego żona depiluje mu całe ciało, bo pod ubraniem mu gorąco… Cranston gra tu grzecznego, uczynnego, bojaźliwego i zwariowanego ojca familii, przeciwieństwo zdecydowanej i nieustraszonej pani domu. Takie odwrócenie schematów, nadanie konkretnego charakteru swojej postaci, która w zamierzeniu twórców miała być tylko „fajna”, to pomysł Cranstona.

Po raz pierwszy, tak bezpośrednio aktor zaingerował w swą rolę, przekonał twórców do zmiany kierunku: zamiast safandułowatego fajtłapy miał być aktywnym, pomysłowym kimś. Już po trzech pierwszych odcinkach twórcy „Świata według Malcolma” obrali zasugerowany przez Cranstona kierunek widząc jednocześnie przed sobą diament, który domaga się doszlifowania. Efekt? Genialna rola i trzy nominacje do Emmy. Bryan Cranston stał się rozpoznawalny, choć trudno powiedzieć, aby względna popularność przyniosła mu wielkie uznanie. Na to musiał poczekać tylko chwilę, a roczną przerwę wykorzystał na występ w mini-serialu “Fallen” i “Jak poznałem Waszą matkę“.

Bo chwilę po zakończeniu szóstego sezonu „Malcolm in the middle” Vince Gilligan zaproponował mu rolę pewnego chemika. Nie było w tym przypadku, bowiem Gilligan bardzo dobrze wspominał współpracę z Cranstonem na planie „X-files”, a teraz potrzebował kogoś, kto byłby w stanie wiarygodnie oddać przemianę ze zwykłego ojca i męża (jakim był poniekąd w komediowym serialu) w skrajnie odmienną postać – narkotykowego barona, podobnego do Tony’ego Montany z „Człowieka z blizną”. Cranston, aktorsko bardzo doświadczony i już nie tak anonimowy, był idealnym kandydatem do tej roli, tym bardziej, że… niedrogim. Inaczej niż przychodzący Gilliganowi pierwsi na myśl John Cusack i Matthew Broderick. Stacja amc, którą Gilligan przekonał do realizacji „Breaking Bad”, była wówczas w momencie programowych przemian i nie w smak było zatrudnianie aktorów z gażami obciążającymi nieduże budżety, nie mówiąc już o gwiazdach dużego ekranu – z kanału nadającego klasyki kina amc przemieniał się w silnego rynkowego gracza, konkurenta mocarnego na tym polu HBO, którego orężem miały być oryginalne seriale. Trend zapoczątkował „Mad Men” w 2006 roku, którego sukces rozochocił szefów amc. Kanał poszedł za ciosem i wystarczy przypomnieć, że „The walking dead”, „The Killing”, „Hell on Wheels” pochodzą właśnie stąd. Rodzynkiem na świeżo zrobionym torcie okazał się być „Breaking Bad”, którego status w ramówce amc można porównać do tego, jaki posiadała „Rodzina Soprano”, czyli nie pierwszy, ale z pewnością największy serialowy sukces przełomu wieków w HBO, który zapoczątkował listę wybitnych, rewolucyjnych produkcji telewizyjnych. Sukces „Breaking Bad” może zwiastować podobną drogę rozwoju.

BREAKI_S05_KAT_0006

HEISENBERG

Myślisz sobie, że wielką mocą Waltera White’a jest genialny, naukowy umysł. Jednak największą zdolnością Walta jest kłamstwo, które przychodzi bez wysiłku. Najlepiej idzie mu okłamywanie samego siebie – mówił Vince Gilligan w wywiadzie dla New Yorkera. – Walter White to najlepszy aktor w „Breaking Bad”. Kłamstwo, manipulacja, zaburzone granice między dobrem a złem, brutalna prawda, odwet, władza – to kierunek, w jakim podąża główny bohater. To zwyczajny człowiek, który znalazł się w niecodziennej sytuacji – spłukany, z rakiem w płucach, rozczarowany dotychczasowym życiem i wygarniającym sobie stracone szanse. Czy produkcja najczystszej na rynku metaamfetaminy okaże się remedium na życiowe bolączki? Odpowiedź twierdząca byłaby zbytnim uproszczeniem. Los Waltera White’a okazuje się bardzo niejednoznaczny – błędy, które popełnia, sukcesy, które osiąga, porażki, które spotyka, śmierci, do których się przyczynia – to wszystko gra z sumieniem, z moralnością nie tyle Waltera White’a, co również widza, który nie wie, czy głównemu bohaterowi warto dopingować.

Bryan Cranston w tej grze odnalazł klucz do swej postaci – jego upadki i wzloty mają być maksymalnie ludzkie: obok szczęścia pojawia się pech; względny spokój zburzony jest nieprzewidzianym zdarzeniem. Wrodzona inteligencja pozwala mu planować kryminalną rozgrywkę z dużym wyprzedzeniem, szybko zdaje sobie sprawę z tego, na jakich zasadach działa biznes, ale przypadek, nieuwaga, ambicja, moment współczucia, zawahania – czysto ludzkie odruchy! – sprawiają, że cały plan, tak skrupulatnie przygotowywany, spala na panewce. Walter White żyje w ciągłym napięciu, wciąż oszukując wszystkich wokół, tłumacząc swoje uczynki dobrem rodziny. To dla niej podejmuje się produkcji niebieskiej mety, to dla niej torturuje, wytruwa, zabija. „Nie ma lepszego powodu niż rodzina” – usprawiedliwia się przed żoną. Kilkadziesiąt godzin przegadanych z Gilliganem pozwoliło Cranstonowi wydobyć jeszcze jedną prawdę o swoim bohaterze: Walter White wszystko, co robi, robi dla siebie, z egoistycznych, ludzkich pobudek.

https://www.youtube.com/watch?v=X6eSrcfqEtY

Taka złożona konstrukcja głównego bohatera to zasługa głównie Bryana Cranstona. Vince Gilligan, jakby nie było twórca serialu, często podkreśla, że można go traktować jako architekta, podczas gdy kierownikiem budowy był od początku do końca Cranston, który nie tylko był centralną postacią serialu, ale również aktywnie uczestniczył w tworzeniu dialogów, w reżyserowaniu scen i pojedynczych odcinków. To on był „duszą” całej produkcji – motywował do większego wysiłku, wciąż życzliwie dopingował, doradzał, sugerował, a nawet organizował wypady do baru i na grilla dla ekipy. Każdy producent, reżyser, aktor bardzo miło wspomina pracę z Cranstonem, zawsze optymistycznym, pełnym energii, życzliwości. Nie była to nadgorliwość, a bardzo duże zaangażowanie w coś, co wymaga poświęcenia – z szacunku dla własnego zawodu oraz widza. „Bryan to pierwsza osoba, z jaką chciałbyś wylądować na bezludnej wyspie” – mówiła Jane Kaczmarek, z którą grał w „Malcolm in the middle”. „On jest moim nauczycielem. To najwspanialszy aktor, z jakim kiedykolwiek pracowałem” – to już słowa Aarona Paula, czyli Jessego „yo bitch” Pinkmana.

Poza tym trzy dekady obecności na ekranie nauczyło go pokory, co objawiało się niesamowitym profesjonalizmem podczas realizacji każdej ze scen, nawet podczas wielokrotnego powtarzania ujęć „rozmowy z poduszką” z pierwszego sezonu – gdy kamera kierowała uwagę na innego aktora, Cranston wciąż łkał, wciąż był w swojej roli, nie odpuszczał, także dlatego, żeby inni mieli łatwiej. Albo choćby w tej najtrudniejszej i najbardziej przełomowej scenie w całym serialu – przyglądania się krztuszącej się wymiocinami Jane – kiedy w kilka sekund na twarzy Waltera White’a widzimy strach, przerażenie i zaskoczenie, którym żył jeszcze długo po wyłączeniu kamer. Dean Norris, grający Hanka, agenta DEA, mówi o Cranstonie jako „wzorze etyki aktorskiej”. Wiesz, ja bym machnął ręką, powiedział „pieprzyć to” i szedł dalej, ale nie Bryan – przypomina Norris – Parę razy mnie mnie strofował: ‘Nie możesz niczego pieprzyć. Płacą ci duże pieniądze, więc graj jak trzeba, bądź członkiem „Breaking Bad” i dorośnij wreszcie.” Także Rian Johnson („Looper”), który wyreżyserował 3 odcinki serialu, mówi o Cranstonie w samych superlatywach. „Kiedy rozmawiasz z Bryanem i on zaczyna analizować jakąś scenę, jego twarz nabiera rysów Heisenberga. Podobno to jego naturalny wyraz twarzy, ale jest to niesamowity widok i powoduje, że można się zacząć jąkać.”

cranston5

IKONA

tjKqx7x„Breaking Bad” zakończył się pod koniec września 2013. 3 lata z rzędu Bryan Cranston zdobywał najważniejszą statuetkę w telewizyjnej branży, czyli Emmy, co stawia go w jednym szeregu choćby z Jamesem Gandolfinim. Zdobył też całą masę innych nagród oraz nominacji, a nade wszystko stał się ikoną telewizyjną nie do pomylenia z nikim innym – łysy, z bródką, przypominający bohatera gry „Half-Life”. Jego losy w ostatnim sezonie śledziło co tydzień blisko 6 milionów widzów, nie mówiąc już o niezwykłej popularności „Breaking Bad” na torrentach, gdzie ostatnie odcinki biły rekordy.

I wszystko to osiągnął dopiero teraz, w wieku 57 lat, po 34 latach obecności na ekranach kin i telewizji. Wie, że to jego czas – efekt ciężkiej pracy: udziału w dziesiątkach reklam, wędrowania po obrzeżach seriali, pałętania się w tle mniejszych i większych produkcji. To czas, w którym może założyć nogę na nogę, odpalić cygaro i szczerze uśmiechnąć się do siebie samego i wszystkich wokół. A potem zabrać się do roboty. Tak jak to robił przez wiele lat.

Jak ten niewątpliwy sukces Bryan Cranston wykorzysta? W ostatnich 2-3 latach zagrał przede wszystkim w kilku filmach w znaczących rolach drugoplanowych – przede wszystkim „Argo” i rola speca CIA dowodzącego z Waszyngtonu akcją odbicia zakładników oraz remake „Pamięci absolutnej”, gdzie wcielił się w rolę Cohaagena, gościa ścigającego Colina Farrella. Dwa skrajnie odmiennie odebrane filmy, ale łączy je bardzo dobra rola Cranstona, choć obecna wyłącznie na drugim planie. Poza tymi dwoma głośnymi tytułami, pojawił się w „Drive”, „Prawniku z Lincolna”, „Contagion”, „Red tails”, „Rock of Ages”, „Larry Crowne” – zawsze gdzieś obok głównych ról. Taka sytuacja może trochę niepokoić, tym bardziej, że płynne przejście z telewizji do kina nie jest łatwe. Wie o tym dobrze Michael C. Hall, David Duchovny, Dennis Franz, Michael Chiklis, Ian McShane, Hugh Laurie, Jon Hamm, Peter Krause, Dominic West, czy wspomniany James Gandolfini. Wszyscy oni – genialni w swych rolach – utknęli na zawsze w wizerunku, który tworzyli przez lata.

cranstoon6

Czy „Godzilla”, intrygujący projekt remake’u, którego premiera jest zaplanowana na maj przyszłego roku, zmieni ten stan? Bryan Cranston znowu występuje w drugoplanowej roli, ustępując miejsca młokosowi (Aaron Taylor-Johnson), jednak cały projekt wygląda na tyle obiecująco – nowa Godzilla ma być hołdem złożonym japońskim klasykom – że być może uda się Cranstonowi bardziej zaznaczyć swoją obecność. Z kolei „Cold Comes the Night” to thriller, w którym gra główną rolę bad-guya, powiedzmy rosyjskiego Heisenberga – zwiastun jednak nie sugeruje zbyt wysokiej jakości…

Gdzie zobaczymy Bryana Cranstona za 10, 20 lat? Czy status największej gwiazdy telewizji teraz będzie coś znaczył w przyszłości? Jego żona, Robin Dearden, mówi, że „są dwie cechy, których zazdrości Bryanowi: on się po prostu niczym nie martwi i niczego się nie boi. Ponieważ się nie boi, „pszczoły” go nie gryzą. Jego motto życiowe to ‘Nie masz nic do stracenia’. No właśnie. Cóż takiego może stracić Bryan Cranston nie stając się gwiazdą kina? Wie, że rola Waltera White’a jest rolą życia – nie jest to przecież powód do zmartwień, nieprawdaż? Na tę okoliczność Cranston zrobił sobie niewielki tatuaż… Pieniądze? Zdaje sobie sprawę z tego, że jest majętnym człowiekiem – nie jest to poziom Toma Cruise’a, ale po co komu setki milionów na koncie? Sława? Raz jest, raz nie ma – ważne, że pozostaje pamięć o dobrych rolach, emocjonujących postaciach, a Walter White jest wśród nich.

A może wystarczy sama świadomość, że jest tam gdzieś znakomity aktor, który cieszy się tym, co robi, bo robi to, co chce?

cranston7

Brayan-Cranston-The-Last-Stand-of- Walter-White-gq-magazine-august-2013-glamour-boys-inc-01

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA