search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Kto wygra mecz? O festiwalu filmowym w Gdyni

Rafał Oświeciński

9 września 2013

REKLAMA

Oh, ta Gdynia. Już nie światowo brzmiący Film Festival, a jedyny i prawdziwy Festiwal Filmowy, skupiający na sobie uwagę przez ponad tydzień. Od dwóch sezonów, pod przewodnictwem Chacińskiego, autentycznie ciekawy, niebanalny, co objawia się przede wszystkim w SELEKCJI, jakiej dokonuje się na potrzeby konkursu głównego – tvn-owski chłam stoi na uboczu, robione na jedno kopyto komromy zostają zepchnięte na margines, sromotne porażki w rodzaju „Syberiady polskiej” czy „Tajemnicy Westerplatte” są olewane, a artsy-fartsy polskich artystów nie zawsze jest słuchane z oczekiwaną przez twórców uwagą. I super, mamy dzięki temu dość wyrównany konkurs, w tym roku obsadzony bardzo mocno – aż trudno zgadnąć, co i kto może wygrać. 

W konkursie zabrakło miejsca dla Andrzeja Wajdy i jego „Wałęsy. Człowieka z nadziei”? Jaki był tego powód? Mogę tylko domniemywać, że fakt zasiadania w jury Janusza Głowackiego jest tylko formalnym usprawiedliwieniem. Film Wajdy mógł się bowiem okazać największym przegranym festiwalu, a co jak co, ale nasz Kinematograficzny Wieszcz Narodowy nie może być narażony na ciosy (co byłoby wskazane wszak „Wałęsa” jest dokładnie taki, jak się zapowiadał, czyli laurka i cmok w policzek).

Na polu głównej bitwy ostało się 14 obrazów, z czego część jest doskonale znana z ekranów kin. Oto moje przewidywania wobec każdego z nich – od potencjalnie najgorszego do  przewidywalnie najlepszego.

BEJBI BLUES – fajnie napisał o tej wydmuszce Kuba Koisz, z którego zdaniem zgadzam się całkowicie: Niby dobra formuła, pomieszać to nieco z pstrokatymi kolorami, dołożyć jakiegoś Gusa Van Santa, skoczną muzę i mamy smaczną kanapkę z subwaya. Bo film Rosłaniec taki jest – wchodzi dobrze, bez popity, przez większość seansu nie nuży, a jak zaczyna, to z powodu teledyskowych scen. Pretensjonalne banialuki, które roszczą sobie prawo do bycia głosem pokolenia X, Y, Z czy innej idiotycznej etykietki. Pod względem czysto poznawczym – „Bejbi Blues” to bełkotliwa porażka. Ale ładna, skoczna, jakaś. Katarzyna Rosłaniec ma swój styl, nadje historiom charakterystyczny rytm, lecz nie wiem, czy tak dość banalna i przegięta opowiastka może zyskać jakiekolwiek uznanie.

RECENZJA

BILET NA KSIĘŻYC – Jacek Bromski, pan znany przede wszystkim z serii „U pana Boga za piecem”, niestety nie bawi się już w poważne kino dla prawdziwych mężczyzn (a za takie może uchodzić klasyk z lat 80., czyli jego „Zabij mnie, glino”). 1969 rok, ruch hippisowski w Polsce, Mateusz Kościukiewicz – którego nota bene bardzo lubię – wyrusza w podróż do jednostki wojskowej. A po drodze dojrzewa. Bo spotyka różnych ludzi, w tym Annę Przybylską.

DZIEWCZYNA Z SZAFY – Trochę z Jean Pierre Jeuneta, ociupina z „Rain Mana”, trochę z jankeskiego indie cinema – dwoje zbzikowanych ludzi na ścieżce prowadzącej do tak zwanego szczęścia i  spełnienia. Przede wszystkim rzuca się w oczy Wojciech Mecwaldowski, nadworny idiota z kinowych rom-komów. Tutaj – wychudzony i wyciszony facet z syndromem Sawanta (czyli upośledzony, lecz jednocześnie geniusz w jakiejś dziedzinie). Czy taka zmiana zostanie zauważona przez Jury? Kto wie, ale to teoretycznie jedyna nagroda, w jaką film Bodo Koxa może celować.

RECENZJA

MIŁOŚĆ – nie byłem nigdy fanem Sławomira Fabickiego i pewnie nigdy nie zostanę. Egzaltowane dramaty to woda na młyn dla wszelkiej maści krytyków kina polskiego, które w manierycznych uczuciach lubi się od czasu do czasu babrać. Nie widziałem „Miłości – swoją drogą w ciągu roku już trzy filmy pod tym tytułem – i być może to głupie uprzedzenie, ale małżeńska psychodrama w sosie polskim to nie to, co zwabia do kin. A czy ma szansę u jury? Trudno powiedzieć, bo różnie film Fabickiego był oceniany, ale Julia Kijowska zawsze chwalona.

RECENZJA

 

IDA – Paweł Pawlikowski to autor przede wszystkim „Lata miłości”. Jego kolejny film, „Kobieta z 5 dzielnicy”, to już dość wymęczony dramat. A jaka będzie „Ida”? Trudno powiedzieć. Czarno biały dramat o zakonnicy „testującej” życie? To brzmi zarówno tragicznie, jak i wielce obiecująco. Czy tylko o testowanie może chodzić? Podobno nie, bo o żydowskość chodzi, PRL w tle i moralne dylematy, ech…

OSTATNIE PIĘTRO – przede wszystkim na uwagę zasługuje Janusz Chabior w roli głównej, który pojawia się w wielu filmach i serialach, ale zawsze gdzieś na drugim planie (w tym roku zagrał w „Drogówce” oraz w „Chce się żyć”). Zawsze jednak przyciąga uwagę nie gorzej niż pierwszoplanowe postaci. Tym razem przyszło mu grać w filmie Tadeusza Króla, autora „Zwerbowanej miłości” (uch…). Gatunek? Thriller. Zwiastun? Padaka. Podskórnie czuję, że to jeden z tych filmów, które mogą nic nie znaczyć teraz, ani w przyszłości.

W IMIĘ… – Małgośka Szumowska o prowincjonalnym księdzu, który zostaje sprowadzony na szatańskie manowce, czyli homo-miłość. Jak to Szumowska – teoretycznie jest intrygująco, niebanalnie, a w efekcie lekko kiczowato, z odpowiednim nadęciem i artystowskimi zapędami. „W imię…” oceniane jest skrajnie – dla jednych to wybitna ekranizacja wewnętrznego bólu i moralnych dylematów, dla drugich mało interesująca wydmuszka. Ja do kina pod koniec września się wybieram, choć tak naprawdę najwięcej spodziewam się po solidnym aktorstwie Andrzeja Chyry.

NIEULOTNE – bez fabuły, same przeżycia, tęsknoty i marzenia dwójki młodych bohaterów, Jakub Gierszał, który – zobaczycie – będzie największym polskim amantem za lat parę, znakomicie oddaje lekkość i beztroskę młodziana. Film Borcucha jest zapisem chwil – i z tego powodu jest odbierany różnie, często negatywnie. Szkoda. Bez szans na nagrody, choćby już z tego powodu, że w kinach poległ całkowicie – po co więc wciskać nagrody komuś, kto nie jest oglądany?

UKŁAD ZAMKNIĘTY – mimo wielu fabularnych niedostatków i przegięć, mimo dość wyraźnego przechylania szali na korzyść jednej ze stron (bez słuchania tego, co ci z drugiej strony barykady mają do powiedzenia) to zdecydowanie jeden z najważniejszych polskich filmów ostatnich lat. Nośny temat, znakomite aktorstwo, naturalna empatia w stosunku do głównych bohaterów – Ryszard Bugajski stworzył kawał dobrego dramatu, który obawiam się, że zostanie zignorowany. Może oprócz Gajosa, który oczywiście zasługuje na wszelkie nagrody za drugi plan.

 RECENZJA

IMAGINE – świetny film Andrzeja Jakimowskiego („Zmruż oczy”). Zrobiony bez kompleksów: z angielskimi aktorami w rolach głównych, na portugalskiej prowincji, o niewidomych bez współczucia i szczucia tragedią. Ma w sobie trochę „Stowarzyszenia umarłych poetów”, odrobinę radości „Zapachu kobiety”. Bardzo dobra realizacja – szczególnie uwypuklona została rola dźwięku, który doskonale współgra ze światem niewidomych. Naprawdę dobre, pozytywne kino.

PŁYNĄCE WIEŻOWCE – kolejny coming out w polskim kinie. O samcu alfa, który odkrywa swą homo-naturę. Podobnie jak „W imię…” chodzi o niewygodne uczucie, chaos w głowie, mniej jaskrawość ostracyzmu społecznego i bicie w homofobię. I dobrze. Pierwszy film Tomasza Wasilewskiego, „W sypialni”, był dość usypiającym dramatem, do którego naprawdę trzeba było mieć cierpliwość i to pomimo mistrzostwa audiowizualnego. „Płynące wieżowce” zapowiadają się zdecydowanie lepiej, ciekawiej i mogą być czarnym koniem festiwalu.

DROGÓWKA – wielki hit kinowy, znakomity film, ale jednocześnie chyba najsłabsze dzieło Wojciecha Smarzowskiego. Jak w soczewce w „Drogówce” skupiają się wszystkie problemy, choroby i dolegliwości policji – to potężny cios w nos dla polskich glin. Być może oddający prawdę, ale jednocześnie za dużo złego w jednym czasie i miejscu. Niemniej, to absolutnie mistrzostwo Smarzowskiego, który spiął w jedno: intrygujący scenariusz, genialne aktorstwo, pomysłowe zdjęcia. Film, który pozostaje w głowie na dłużej – przy okazji drażni, zaskakuje.

 RECENZJA

PAPUSZA – czerń i biel, poezja, muzyka, Cyganie. Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze powracają do kina w wielkim stylu – przynajmniej takie mogę mieć nadzieje po zobaczeniu fragmentów w quasi-trailerze. Kluczowe jest nadanie odpowiedniego rytmu tej historii, zobrazowanie jej poezją. Ale jednocześnie mam nadzieję, że nie będzie to wiwisekcja uczuć poetki Papuszy na modłę „Wojaczka” – wyklętej artystce towarzyszyło przecież tak niezwykłe tło, a jej losy bez problemu dostarczają odpowiedniej ilości materiału na arcyciekawą fabułę. Małżeństwo Krauze może wygrać wiele.

 ORE ORE SZA BA DABA DA AMORE

CHCE SIĘ ŻYĆ – film, który wygrał (!) międzynarodowy festiwal w Montrealu, zgarniając nagrodę Jury i publiczności. Nie jest to oczywiście Cannes ani Berlinale, ale 36 lat tradycji to nie przelewki. Maciej Pieprzyca zaserwował coś, co jest bardzo blisko granicy, za którą czai się niezdrowa pretensjonalność i igranie na tanich emocjach: otóż pokazuje życie niepełnosprawnego Mateusza (w tej roli Dawid Ogrodnik, Rahim z „Jesteś Bogiem”), chłopaka, który jest w pełni sprawny intelektualnie, ale równocześnie jest „rośliną”. Mimo przeciwności losu podejmuje walkę o godność. Brzmi tanio? Podobno takie nie jest, co jest zasługą odejścia od współczucia (ufff…) i znakomitych aktorów w rolach głównych: Ogrodnik zapowiadał się świetnie i podobno potwierdza klasę. Ale mamy jeszcze Arkadiusza Jakubika i Dorotę Kolak – dwoje docenianych, świetnych aktorów.

[polldaddy poll=7383886]

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA