search
REKLAMA
Filmowy profiler

Filmowy profiler #15. Benjamin Linus. Zagubieni

Karolina Chymkowska

19 grudnia 2016

REKLAMA

 Benjamin Linus urodził się 19 grudnia 1964 roku – to jeden z nielicznych pewnych faktów dotyczących jego biografii, ponieważ opierając się na informacjach od niego, naprawdę trudno oddzielić fakty od fikcji i prawdę od kłamstwa. Ben kłamie równie swobodnie, jak oddycha, więc każde z jego stwierdzeń trzeba oglądać pod lupą i przezornie dzielić przez dwa. Niemniej dzień urodzin znamy, dzisiaj Ben kończyłby właśnie pięćdziesiąt dwa lata.

Czy by się cieszył, można wątpić, bo jako jubilat nigdy nie miał specjalnie szczęścia, poczynając od zarania, kiedy matka zmarła, wydając go na świat, czego ojciec nigdy nie był w stanie mu wybaczyć. Prawdopodobnie jedynym szczerym prezentem, jaki kiedykolwiek otrzymał z tej okazji, była wyrzeźbiona z drewna lalka ofiarowana mu przez przyjaciółkę z dzieciństwa, Annie. Nic dziwnego, że zachowywał ją z takim pietyzmem przez całe dorosłe życie. Dzisiaj Ben doczekał się kolejnego prezentu, mianowicie własnego kąta pod szyldem filmowego profilera, czas bowiem w pełni oddać sprawiedliwość najbardziej czarującemu kłamcy w historii telewizyjnych złoczyńców.

Biblijnie rzecz ujmując, Beniamin był najmłodszym i najbardziej wyróżnianym z synów Jakuba i Racheli, która umarła przy porodzie, nadając mu imię Benoni (syn mojej boleści/żałoby). Jednak ojciec wybrał wersję Beniamin, oznaczającą „syn szczęścia/prawicy”. Z kolei Linus, wedle tradycji katolickiej, był drugim po świętym Piotrze biskupem Rzymu i drugim papieżem. Jak widać zatem, już w samym imieniu Bena czai się pewna dwoistość. Dla ojca, Jakuba (Jacoba) jest wprawdzie synem faworyzowanym, ale wciąż pozostaje jednym z dwunastu. To wiele do udowodnienia i czające się w tle poczucie zagrożenia – pozycję można utracić na rzecz wielu innych chętnych. Jako przywódca wiernych również zajmuje drugą pozycję, następcy w cieniu wielkiego poprzednika.

Aby w pełni zrozumieć Bena, trzeba sobie dobrze uświadomić, co go motywuje i jak wiele wysiłku wkłada w umacnianie swojej pozycji, zdaje sobie bowiem sprawę, że opiera się na stosunkowo kruchych podstawach. Życiem Bena jest wyspa. Jest do niej przywiązany wprost fanatycznie, deklaruje, że gdyby miała zatonąć, zatonąłby wraz z nią jak kapitan ze swoim statkiem. Tym samym jego życiem jest wypełnianie woli Jacoba. Problem w tym, że nawet Jacob i w konsekwencji wyspa odmawiają Benowi tego, czego najbardziej pragnie: bezwarunkowej akceptacji. Aby coś zdobyć, Ben musi sam po to sięgnąć. Aby to utrzymać, musi walczyć z całych sił.

W odróżnieniu od Johna Locke’a, który wszystko otrzymuje na srebrnej tacy, Ben daje z siebie wszystko i niewiele otrzymuje w zamian, jakby jego wysiłek był czymś oczywistym, co uznaje się za pewnik. Trudno się dziwić, że w końcu coś w nim pękło i się zbuntował, jeśli już, to zaskakujące jest to, jak późno do tego doszło. Drugi element konieczny do zrozumienia Bena to rezygnacja z wygodnych etykietek. Sklasyfikowanie go jako socjopaty jest kuszące i nawet w pewnej mierze uzasadnione, ponieważ elementów wskazujących na socjopatię w jego charakterze nie brakuje, żeby wymienić tylko kłamstwa, manipulacje i przedmiotowe podejście do ludzi (nazywa Juliet wprost swoją „własnością” – „należysz do mnie”). Ale ograniczenie się do tej szufladki byłoby dla Bena mimo wszystko krzywdzące, zaś krzywd to już mu naprawdę wystarczy, nie trzeba ich na siłę dokładać.

Główną i najbardziej motywującą potrzebą w przypadku Bena Linusa jest potrzeba przynależności. Jako dziecko, syn zgorzkniałego i lekceważącego go sprzątacza Rogera, nie potrafi się odnaleźć w uporządkowanej rzeczywistości Dharmy. Wszyscy zdają się tam mieć swoje przypisane role, tylko on – nie. Czuje się wyrzutkiem, pariasem, niemalże intruzem. Inteligencja separuje go od rówieśników, zmysł krytyczny – od dorosłych, wrodzona duma nie pozwala zabiegać o uwagę. Jednocześnie, zupełnie paradoksalnie, odnosi wrażenie, że intruzami są wszyscy inni, że tylko on w pełni przynależy do wyspy i ma prawo na niej przebywać. Już jako młodziutki chłopak Ben postrzega naukowe wysiłki Dharmy jako próbę zbanalizowania odwiecznej Tajemnicy kryjącej się w wyspie, podporządkowania wymyślnym i sztucznym kategoriom czegoś, co powinno pozostać niedopowiedziane.

Pierwszy kontakt z Richardem i Innymi to jednocześnie moment, w którym Ben zakłada swoją pierwszą maskę. Z czasem uczyni z tego sposób na życie, ponieważ nawet najbliższym będzie często trudno przebić się przez otaczający go mur i dowiedzieć się, co Ben czuje i myśli naprawdę. Poprzez Innych Ben poczuł po raz pierwszy, jak to jest, kiedy ktoś chce o ciebie walczyć i kiedy komuś naprawdę zależy. Nauczył się również, co znaczy cierpliwie czekać. Zbudowanie tej podstawy bezpieczeństwa wymagało od niego niesłychanie dużo wysiłku. Poświęcił wszystko, co składało się na jego wcześniejsze życie, łącznie z ludźmi wokół. Wykreował wizję siebie jako wybrańca wyspy, cudownego dziecka, prawej ręki Jacoba, przekaźnika jego woli. Wie jednak, że ta kreacja jest prawdziwa jedynie częściowo, ponieważ Jacob, z sobie tylko znanych powodów, twardo odmawia mu swoich błogosławieństw, a Człowiek w Czerni niejednokrotnie prowadzi na manowce.

Utrzymanie takiej fasady wymaga nieprawdopodobnego poziomu zdyscyplinowania i ciągłego udowadniania swojej wartości nie tylko w początkowej rywalizacji z Charlesem Widmore’em, ale również przez całe lata po przejęciu od niego roli lidera Innych. Przyczajony i ukryty za starannie wzniesionymi barierami, Ben rozwinął w sobie niesamowity talent obserwatorski. Zna ludzi na wylot, zwłaszcza ich słabostki. Potrafi z powodzeniem wyczuć, na jakich strunach zagrać, by osiągnąć pożądany efekt. Niczego nie zostawia przypadkowi – zawsze ma plan, najczęściej więcej niż jeden. Kłamie, manipuluje, prowadzi przemyślaną, drobiazgową grę, jest niezrównanym, wytrawnym strategiem.

Kiedy chce, jest czarujący i ujmujący. Każdy jego ruch, każde posunięcie jest elementem Wielkiej Gry, podporządkowanej abstrakcyjnym Regułom. Reguły są najważniejszą stałą w życiu Bena, jego punktem odniesienia i oparciem. Kiedy go wreszcie zawiodą, straci wiarę w całą treść swojego życia. To będzie bardzo bolesne doświadczenie, które zaprowadzi Bena na drogę zemsty, jednak w konsekwencji przełoży się też na jego metamorfozę. On jeden przyjmie iluzję „alternatywnego” życia, w którym jest dobrym, kochanym przez studentów, chociaż nieśmiałym i zakompleksionym nauczycielem, jako wartą pielęgnowania lekcję: dostarczy mu emocji, których zawsze sobie odmawiał lub które opacznie pojmował. Ben zawsze postępował głównie z myślą o własnych interesach. Prawdopodobnie to była ta skaza, której Jacob nie mógł u niego zaakceptować.

Całe życie Bena jest kreacją aktorską, zresztą zagraną tak wybornie, że tworzy ułudę rzeczywistości. Jednak fakt, że założył maskę tak wcześnie – właściwie już jako dziewięciolatek – sprawił, że nigdy nie zdołał w pełni emocjonalnie dorosnąć. I chociaż trzyma swoje uczucia na wodzy, chociaż trudno przebić się przez jego sarkastyczne poczucie humoru i płaski, niewiele zdradzający ton głosu, czasami jego poczucie niepewności dochodzi do głosu i to zazwyczaj w rozbuchanej formie.

REKLAMA