search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Czas na nowego “Strażnika czasu”

Rafał Donica

24 maja 2013

REKLAMA

W ostatnich latach zrimejkowano (tudzież zsiquelowano) chyba wszystkie hiciory epoki VHS. Ugrzeczniono „Pamięć absolutną”, podeptano pamięć Johna McClane’a, zgwałcono Indianę Jonesa, odarto z grozy „Autostopowicza”, a już wkrótce zaskrzypi nowy „Robocop”. Co remake, to, jeśli zestawiać nowe ze starym, gorzej. A włodarze z Universalu właśnie ogłosili, chyba na 20-lecie obrazu Petera Hyamsa (jak ten czas leci!), że planują nową wersję „Strażnika czasu”.

Tu jednak już nie byłbym taki pewien, czy nowa wersja będzie tylko cieniem oryginału. A to dlatego, że „Strażnik czasu” A.D. 1994 sam był… cieniem dobrego akcyjniaka SF. No dobra, nie był może taki ostatni, szczególnie gdy popatrzymy na filmografię JCVD po „Timecopie”. Belgijski karateka (a w wolnych chwilach także damski bokser), uwielbiający wcielać się w role bliźniaków albo francuzów, stworzył w „Strażniku czasu” – jednym ze swoich najciekawszych filmów, jednego ze swoich najciekawszych bohaterów. Jego Walker zmagał się nie tylko z czasem i przeciwnikami, ale też z koszmarnymi wspomnieniami, wszak źli ludzie z czasów obecnych, w przeszłości zabili mu kobietę. Walker, jako tytułowy strażnik czasu, na naszych oczach prowadził dochodzenie, które sprawiało, że jego kobietę mordowano w przeszłości, co doprowadzało do tego, że zostawał on strażnikiem czasu w czasie obecnym… i tak w kółko, samospełniające się proroctwo, wąż zjadający własny ogon, syndrom dziadka w nowym wydaniu, ciekawe prawda?

Nie oszukujmy się jednak, bo „Timecop” to “taki sobie” film akcji, wart zapamiętania tylko i wyłącznie dzięki czterem scenom: 1. Karabiny z celownikami laserowymi w deszczu – z prologu, 2. Ja Wam Dam każący czytać złodziejaszkowi napis na podeszwie buta, 3. JCVD lądujący po podróży w czasie tuż przed pędzącą ciężarówką, oraz 4. tenże sam JCVD lądujący szpagatem na blacie kuchennym unikając w ten sposób dostaniem paralizatorem po cojones. Dziwi nieco fakt, że Universal chce robić remake z wszech miar przeciętnego filmu, którego główną siłą napędową w dniu premiery było gorące – jeszcze – wówczas nazwisko JCVD. Dziś, niegdysiejszy Frank Dux i Karate Tygrys III, tkwi po uszy w produkcjach klasy B i kolejnych liter alfabetu, z fatalnie zmontowanymi, ospałymi walkami, będącymi dalekim echem dawnej świetności ruchliwego Belga. Jego nazwisko, poza sentymentem, niewiele dziś znaczy w świecie kina, a jego filmy z ostatnich lat są tak złe i głupie, że w jednym z nich JCVD goni wrogów po płycie lotniska jadąc schodami (tak, schodami). Jedynym przebłyskiem w jego karierze i jednocześnie niezłym popisem aktorstwa był film bez kopania, strzelania i jeżdżenia schodami, zatytułowany „J.C.V.D.” będący interesującą próbą rozliczenia się aktora z własną przeszłością i karierą.

Jak pokazał na premierze „Niezniszczalnych 2”, wciąż ma twardy brzuszek i jest w formie, ale czy to wystarczy, by 53-letni dziś, grający wciąż na jednej nucie przebrzmiały gwiazdor kina akcji trafił do obsady jako główny bohater nowego „Timecopa”? Nie sądzę, jeśli w ogóle zostanie zaproszony, może dostanie mu się jakiś drugi plan, na przykład starsza wersja głównego bohatera w przyszłości? Młodszą zagra pewnie Colin Farrell; szpagatu nie umie, ale mięśni też nie ma, a mimo to nowego Douglasa Quaida zagrał. Jeśli nie Colin, to może Jason Statham, on chociaż jest dobrze zbudowany i nie trzeba mu walk montować w sieczkarni żeby tuszować jakieś braki. Co by nie mówić o „Strażniku czasu” (ocena na IMDb to 5,7/10) i Van Damme’ie, nowa wersja z kim i o czym by nie była, polegnie w porównaniu z oryginałem pod jednym względem – nikt nie potrafi kopać przed kamerą z taką finezją i lekkością jak ongiś JCVD, mający za sobą wykształcenie baletowe. Także nie kto inny jak on, dał kinu kopanemu cios (uwaga, skupcie się) nogą z obrotu o 180 stopni w powietrzu połączony ze szpagatem. Czy „Timecop” XXI wieku, ociekający z pewnością efekciarstwem,  szybkim montażem, CGI i znanymi nazwiskami w obsadzie, będzie w stanie zaoferować nam takie atrakcje?

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA