search
REKLAMA
Artykuł

Wyścig po Oscary 2014

Kacper Kowalski

13 stycznia 2014

REKLAMA

Rozpiera mnie przemożny i nieodparty imperatyw powitania Was w kolejnej edycji naszego nieodzownego blichtru oraz ponownego wystosowania zaproszenia do gildii tropicieli znaków, w których skąpane są niebo i ziemia.

Gdy blisko trzynaście miesięcy temu podsumowałem traktat dotyczący ubiegłorocznego wyścigu stwierdzeniem, że oczekuję garści niespodzianek, nawet najśmielsze prognozy nie mogły podsunąć mi nadciągającego werdyktu Akademii; Ben Affleck i Kathryn Bigelow, uważani za dwójkę niekwestionowanych pewniaków wykluczeni zostali z batalii o nagrodę reżyserską, podczas gdy Marion Cotillard jako druga aktorka w historii nie zdobyła nominacji do Oscara mimo odfajkowania swojej obecności u wszystkich czterech najważniejszych prekursorów, idąc w ślady protoplastki tego świeżego trendu. Mowa o Tildzie Swinton, której położenie przed dwoma laty udowodniło nam, że już absolutnie nikt nie może czuć się komfortowo w trakcie łowów na statuetki.

Zeszłoroczne osłupienie (tym dosadniejsze, że miejsca faworytów zajęły relatywnie skromne filmy) niezawodnie koresponduje z echem zmian zauważalnych w trakcie ostatnich kilku sezonów – kapituła oscarowa zdaje się udowadniać coraz większą suwerenność względem wielkiej czwórki suplementarnych organizacji, tym samym zostawiając większe pole do zaskoczeń.

Niestety, nie będę posłańcem niosącym pokrzepiające wieści dla tych, którzy oczekują konsekwentnej kontynuacji tego pasma: nieco spanikowani i częściowo wpędzeni w kompleksy prekursorzy w ekumenicznej harmonii dopięli wszelkich starań, by przypadkiem nie dopuścić do oryginalności w wyborach interesującego nas gremium. Ponadto, wszystko wskazuje na to, że mając na uwadze tendencję Akademii do myślenia w systemie binarnym, ostatnie rozprzężenie silniej dyktuje jej członkom przywiązanie do tradycji; za niepodobna byłoby uważać, by ponownie mieli porzucić utarte ramy i typową dla siebie zachowawczość. Jeśli tak się jednak stanie, będzie to dostatecznie wyraźny sygnał, że nie musimy oczekiwać następnego pokolenia, by otrzymać powiew świeżości.

Uwaga! Tekst powstał przed tegoroczną ceremonią wręczenia Złotych Globów.

Oficjalny plakat 79. edycji Oscarów
Oficjalny plakat 79 edycji Oscarów

Najlepszy film

Choć tegoroczna rozgrywka o główne trofeum nie obfituje w równie prężne przedstawicielstwo kandydatów z realną szansą na wygraną co w ubiegłym roku, gdy “Argo”, “Life of Pi”, “Silver Linings Playbook” i “Lincoln” runęły na siebie w stosunkowo wyrównanym starciu, to i tak obdarzeni zostaliśmy solidnym triumwiratem produkcji, które nie mógłby różnić się od siebie bardziej i które z pewnością rozdzielą między sobą najważniejsze łupy: “12 Years a Slave” reprezentujące tutaj wykonane z pietyzmem dramaty o ważkiej tematyce, “Gravity” powszechnie uważane za superprodukcję i dokonanie techniczne sezonu oraz “American Hustle” wpisujące się w konwencję krwistej rozrywki w stylu retro, której siłą napędową są obsada oraz błyskotliwy scenariusz.

Obecnie nic nie wskazuje na to, by w faktycznej grze był jakikolwiek inny film, acz gwoli kronikarskiej uczciwości warto wspomnieć, że “Captain Phillips” póki co nie ma skazy na swoim pancerzu (jednak ze względu na silnie zakorzenioną gatunkowość, prawdopodobnie zadowolić będzie się musiał samymi nominacjami), a z powodu późnych premier nie znamy przecież jeszcze pełnego potencjału “Nebraski”, która wyjątkowo powinna przypaść do gustu Akademikom oraz “The Wolf of Wall Street”, który zbierze z pewnością nie największe, ale za to szalenie wierne grono zwolenników. Na kolejnych lokatach najprawdopodobniej osiądą “Her”, czyli przypuszczalnie najbardziej wystawna pożywka dla Akademików o zakręconym guście, “Saving Mr. Banks” piastujący tutaj funkcję sympatycznego, naszpikowanego emocjami hołdu o klasycznym sznycie oraz jeden z zawodników Harveya Weinsteina. Warto odnotować, że osławiony producent i ojciec sukcesu oscarowego wielu filmów nie ma tym razem wielu powodów do radości, jako że jego zawodnicy nie cieszyli się póki co entuzjastyczną recepcją; prognozuję jednak sukces “Philomeny”, za którą murem stanąć powinien brytyjski kontyngent Akademii.

FILM

01. “American Hustle”

02. “12 Years a Slave”

03. “Gravity”

04. “Captain Phillips”

05. “Nebraska”

06. “The Wolf of Wall Street”

07. “Her”

08. “Saving Mr. Banks”

09. “Philomena”

ALT. “Dallas Buyers Club”

Najlepszy film obcojęzyczny

Duńczycy śmiało mogą mówić o sprzyjającej im fortunie; choć wielu prognostyków krytykowało decyzję dystrybutora “The Hunt” dotyczącą “odłożenia” filmu na kolejny rok, zamiast skorzystania z wygenerowanego podczas Cannes 2012 szumu, ostatecznie muszą przyznać, że było to posunięcie ze wszech miar trafne. Film wyeliminował w przedbiegach konkurencję i pozostaje jedynym z dwóch kandydatów do nagrody, którym udało się zwrócić uwagę także mainstreamowej publiczności. Mimo iż porusza delikatną i niełatwą w odbiorze tematykę, Akademicy z wdziękiem połknąć powinni sposób prowadzenia narracji. Jego głównym rywalem jest włoski zawodnik, który póki co zdobył więcej branżowych nagród, ale ze względu na większe oparcie o wizualia, stracić może impakt, jeśli oglądany będzie na screenerach zamiast na dużym ekranie. Kolejne obrazy obecne w wyścigu to choćby nietuzinkowo opowiedziany film spod znaku martial arts, które zawsze stanowiły godziwą pożywkę dla głosujących czy koniunkturalni zawodnicy z Palestyny i Węgier. Ogromne szanse daje też belgijskiemu kandydatowi, jako że gremium ma słabość do analizy chybotliwych związków.

ZAR

1. “The Hunt”, Dania

2. “The Great Beauty”, Włochy

3. “The Broken Circle Breakdown”, Belgia

4. “The Grandmaster”, Hong Kong

5. “Omar”, Palestyna

ALT. “The Notebook”, Węgry>

Najlepszy aktor

Postawmy sprawę jasno i otwarcie – to nie jest wyścig, to krwawa łaźnia. Wszak jaki inny termin przypisać zmaganiom, w których godziwych kandydatów wystarczyłoby z nawiązką na kolejny rok, a miejsc mamy niezmiennie pięć? Jedynym, który może spać naprawdę spokojnie jest Chiwetel Ejiofor. Jego pozycji lidera bez wątpienia zagraża cieszący się ogromnym szacunkiem w przemyśle Bruce Dern, który zjednać powinien sobie uznanie innych weteranów aktorstwa. Wysoką pozycję w wyścigu zdaje się także mieć wracający po długiej przerwie Tom Hanks, dla którego zeszły rok jest jednym z najlepszych w dorobku – film Paula Greengrassa to pełnokrwisty hit, którego potrzebował. Rewitalizację kariery – choć w zgoła odmiennym znaczeniu – przeżywa także Matthew McConaughey, będąc jedną z najbardziej interesujących niespodzianek ostatnich lat. Niemal pewna nominacja za magnetyczną rolę oportunisty stanowić będzie ukonorowanie jego transformacji.

Dotarliśmy więc do piątej lokaty, w walce o którą zdarzyć się może bardzo wiele. W chwili obecnej największe nadzieje pokładam w Leonardo DiCaprio, którego tour de force wyreżyserował cieszący się równie wysoką formą Martin Scorsese – rodowód, który nie sposób zignorować. Jedna z największych gwiazd światowego kina dominuje film metodą aktorską, którą zapewne zyska wystarczającą liczbe sympatyków. To również znakomita okazja do wyrównania z nim rachunków, jako że ostatni raz wyróżniony został przed siedmioma laty. Bale’owi, który prowadzi okrytą laurami obsadę najnowszego filmu Russella poskąpię nieco swojej wiary – wątpię, by udało mu się rozniecić taką samą pasję, zwłaszcza, że niedawno zgarnął statuetkę. Szans pozbawieni nie są także legendarny już Robert Redford oraz nominowany przez Gildię Aktorów Forrest Whitaker. Nieco gorzej mają się Joaquin Phoenix i Oscar Isaac, nie wspominając o Michaelu B. Jordanie oraz Idrisie Elbie.

AKT

01. Chiwetel Ejiofor, “12 Years a Slave”

02. Bruce Dern, “Nebraska”

03. Tom Hanks, “Captain Phillips”

04. Matthew McConaughey, “Dallas Buyers Club”

05. Leonardo DiCaprio, “The Wolf of Wall Street”

ALT. Christian Bale, “American Hustle”

Niemal wszelkie potencjalne niespodzianki związane z aktorami zdają się kończyć na poprzedniej kategorii, gdyż z pozostałych wyłuskano już po sześciu zawodników i z powodzeniem można je uszczuplić do tej liczby. Pytanie nie brzmi więc, komu się powiedzie, a raczej – kto polegnie?

Najlepsza aktorka

Tylko dwukrotnie w historii – ostatni raz dwie dekady temu – w tej sekcji nieobecna była świeża krew. Wszystko zdaje się zapowiadać, że lada dzień czeka nas trzeci, co jest wypadkową piorunującej potęgi weteranek oraz brak nowicjuszki mogącej skupić na sobie wystarczająco wiele uwagi (co boli choćby ze względu na wybitną rolę Exarchopoulos). Cate Blanchett już od lipca dzielnie utrzymuje status faworytki i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. Kolejne dwie zawodniczki to skarby narodowe, odpowiednio, USA i UK, gdy o ostatnie dwa miejsca powalczą trzy aktorki. Amy Adams, kolejna z pierwszych dam Ameryki zdołała wypchnąć z nominacji do nagród BAFTA Meryl Streep, a zsumowawszy to ze szczytem powodzenia “American Hustle” przypadającym akurat na czas głosowania do Oscarów, jestem dziwnie spokojny, że znajdzie dla siebie miejsce i tutaj. Choć Emma Thompson zdołała zebrać laury od osławionego, wspomnianego już kwartetu naczelnych prekursorów, może napotkać pewne komplikacje – za jej nominacją przemawia niewiele więcej niż za osłabioną i krytykowaną ostatnio Streep, a w dodatku znakomita część jej zwolenników to Brytyjczycy, którzy skupią się raczej na wsparciu Dench. Mimo to, pozostanę jej wierny.

AKTORKI

01. Cate Blanchett, “Blue Jasmine”

02. Sandra Bullock, “Gravity”

03. Judi Dench, “Philomena”

04. Amy Adams, “American Hustle”

05. Emma Thompson, “Saving Mr. Banks”

ALT. Meryl Streep, “August: Osage County”

CZYTAJ DALEJ (aktorzy i aktorki drugiego planu, reżyseria itd)

REKLAMA