search
REKLAMA
Artykuł

THE WALKING DEAD. Geneza i recenzja pierwszych dwóch sezonów

Andrzej Brzeziński

2 lipca 2014

REKLAMA

art

Tekst zawiera kilka spojlerów z dwóch pierwszych sezonów serialu.

Jeśli ktoś zabiera się za tematykę zombie, czy to kręcąc film, pisząc książkę lub tworząc komiks, musi liczyć się z dwiema możliwościami rozwoju wydarzeń, jakie staną się jego udziałem. Albo stworzy prawdziwe arcydzieło gatunku i przejdzie do historia jako jedna z legend horroru albo odgrzeje starego kotleta i przyprawi wszystkich o niestrawność lub w najgorszym wypadku o mdłości.

Robert-KirkmanW przypadku Roberta Kirkmana tej drugiej opcji w ogóle nie należy brak pod uwagę.

Przyznam szczerze, że jeszcze kilka ładnych lat temu nie przypuszczałem, że w ogóle jego nazwisko będzie mi kiedykolwiek kojarzyło z najbardziej przerażającym, bo zbiorowym czarnym charakterem w historii kina – żywymi trupami. Tymczasem Kirkman, ze zdolnego twórcy komiksowego, niespodziewanie stał się jednym z najbardziej pożądanych scenarzystów, maszynką do zarabiania pieniędzy i bez wątpienia jedną z ikon współczesnego horroru. Pod tym względem bez wątpienia zdetronizował samego Georga A. Romero, twórcę kultowej serii filmów o żywych trupach, która rozpoczęła się od pamiętnej „Nocy…” z 1968 roku. Uczeń przerósł mistrza, ale oddał mu należyty hołd snując swoją opowieść wyłącznie w czerni i bieli, nawiązując do klasycznego filmu. Kirkman wyciągnął z uniwersum Romero to, co najlepsze, dodał od siebie wiele trafnych obserwacji i w ten oto sposób objawił się geniusz. A stało się to w październiku 2003 roku kiedy to światło dzienne ujrzał pierwszy zeszyt serii zatytułowanej „The Walking Dead”.

The-Walking-Dead-Comic-the-walking-dead-17116742-2560-1964

NAJPIERW KOMIKS

Od tamtej pory po dzień dzisiejszy seria wydawana jest jako miesięcznik. Jej wydawcą jest Image Comics, wydawnictwo którego założycielem jest m.in. Todd McFarlane ( twórca jednej z najlepszych serii komiksowych „Spawn”), i które współtworzą takie znane nazwiska jak Jim Lee, Marca Silvestriego czy Jim Valentino. Kirkman dołączył do tego szacownego grona w momencie kiedy wydawnictwo zdecydowało się na jego wcześniejszy projekt – „Invincible” – czyli opowieść , którą niektórzy porównują do „Watchmenów” Alana Moore’a a w swojej stylistyce nawiązuje do Złotego i Srebrnego Wieku Komiksów.

„Żywe trupy” liczą już sobie ponad 120 zeszytów, co jakiś czas jednak zostają wydawane w tomach zbiorowe wydania, głównie po 6-5 zeszytów w jednym i w takiej postaci zaczęły się ukazywać w Polsce począwszy od października 2005 roku, nakładem Taurus Media. Każdy, kto posiada takie wydania, z pewnością zauważy, że ich okładki połączone są ze sobą wizerunkami żywych trupów. Gdy złączysz każdy tom okładka z okładką utworzy się przerażający szereg martwych, rozkładających się twarzy.

The-Walking-Dead-Issues-112-113-114-Comic

Pomysł na fabułę był bardzo prosty żeby nie powiedzieć banalny: oto bowiem główny bohater, po długiej utracie przytomności, budzi się w szpitalnym łóżku po to, aby przekonać się, że świat, jaki znał wcześniej, już nie istnieje. Dla niektórych może się to kojarzyć z początkiem fabuły „28 dni później” Danny’ego Boyle, jednak nie ma tutaj mowy o żadnym kopiowaniu czy podkradaniu pomysłów, chociaż zdaję sobie sprawę z faktu, że jest on trudny do udowodnienia. Film co prawda swoją amerykańską premierę miał wcześniej niż komiks, ale oba powstawały mniej więcej w tym samym czasie i w dodatku Kirkman przyznaje zresztą, że widział film Boyle’a krótko po premierze swoich „Żywych trupów” i przyznaje, że było to dla niego wkurzające, ale nic nie poradzi na to, że wielkie umysły myślą podobnie.

Rick Grimes – bo takie jest imię głównego bohatera, który jest policjantem – po przebudzeniu odkrywa zupełnie nową rzeczywistość, o której nie śnił nawet w najgorszych snach. W ten chylący się ku upadkowi świat wprowadza go niejaki Morgan Jones wraz ze swoim synem Duanem. To on wyjaśnia zdezorientowanemu Rickowi co się tak naprawdę stało – martwi powrócili do życia i stanowią śmiertelne zagrożenie dla żywych. Świat, który znał, już nie istnieje. Rick postanawia wyruszać do Atlanty w poszukiwaniu swojej rodziny – żony Lori i syna Carla, bo zanim upadła wszelka komunikacja, media podawały aby udawać się do miast. Jednak Atlanta okazuje się ślepym zaułkiem. Nasz bohater ledwo uchodzi z życiem przed hordą wygłodniałych żywych trupów. Z opresji ratuje go Glenn, który proponuje mu gościnę w obozie, który tworzą uchodźcy z Atlanty. Szczęśliwym trafem okazuje się, że w tym obozie znajdują się jego żona i syn, którzy znaleźli się tam za sprawą Shane’a, jego przyjaciela i partnera z policji. W obozie poznajemy jeszcze sympatycznego staruszka Dale’a, nieco ponurego Jima, dwie siostry Andreę i Amy, Carol i jej córkę Sophię oraz małżeństwo Allena i Donny z dwójką bliźniaków.

img_00051

„Żywe trupy” to coś więcej niż zwykła opowieść mająca wywołać dreszczyk emocji. To nie jest zwykły horror. Ci, którzy ukochali remake „Świtu żywych trupów” Zacka Snydera czy serię „Resident Evil” tak naprawdę nie mają po co zaglądać do komiksu. Sama historia charakteryzuje się raczej dosyć powolnym tempem, więc jeśli już występują jakieś zwroty akcji, to zdarza się to bardzo rzadko. I w takich momentach są sugestywnie ilustrowane przez Tony’ego Moore’a i Charliego Adlarda: ożywione zwłoki są tu niejako dodatkiem bardzo niepokojącym i stanowiącym faktyczne zagrożenie, ale ciągle tylko dodatkiem.

Kirkman skupia się przede wszystkim na relacjach międzyludzkich. Owszem można powiedzieć, że Romero zrobił to samo w swojej kultowej „Nocy żywych trupów” i w następującym po niej równie genialnym i sprawniej zrealizowanym „Świcie żywych trupów”, jednak to właśnie Kirkman wydaje się być lepszym obserwatorem. Jego ciągnąca się opowieść, to nie tylko nieustająca walka o przetrwanie z hordami wygłodniałych zombie, ale skupia się on w niej także na takich, zdawało by się, prozaicznych, ale jakże istotnych i często pomijanych w wielu filmach rzeczach, jak zdobywanie pożywienia, poszukiwanie miejsca, w którym można się schronić, wyspać i załatwić potrzeby fizjologiczne. Co więcej, Kirkman chce również nam powiedzieć, że to tak naprawdę nie żywych trupów mamy się obawiać, ale innych ocalałych ludzi, którzy potrafią być o wiele większym zagrożeniem. Międzyludzkie konflikty są tutaj codziennością – czy to zwykłe nieporozumienia wewnątrz grupy, czy to walka o przywództwo, czy takie o większym zasięgu, gdzie rozchodzi się o przejęcie danego terytorium i środków do przeżycia, które przybierają bardziej zbrojny charakter. Kirkman, jak nikt do tej pory, przygląda się ludzkiemu umysłowi, który staje w obliczu tak niewyobrażalnej sytuacji jak ożywanie zmarłych i ludzkim zachowaniom wystawionym na tak ekstremalne sytuacje jak walka o przetrwanie z dnia na dzień. Istotna jest również próba poukładania sobie życia w jakże niesprzyjających warunkach.

twdv5p2

Zatem nie mamy tutaj do czynienia z twardzielami, dla których zombie-apokalipsa to niezły ubaw i którzy prześcigają się w wymyślnych sposobach na zabicie umarlaków. Nie, tutaj mamy zwykłych szarych ludzi, o brudnych i zarośniętych przeciętnych twarzach, dla których zabicie nawet jednej nieumarłej istoty jest nie lada wyczynem, nie tylko fizycznym, ale i psychicznym. W tej opowieści mamy ludzi przygnębionych faktem, że każdy dzień jest niekończącą się walką o przeżycie; ludzi zmęczonych tułaczką i wiecznym ukrywaniem przed niepojętym zagrożeniem, zarówno ze strony zombie, ale i tych, którzy zbudowali na niej swoje szaleństwo. Kirkman przemyślał to rewelacyjnie, dzięki czemu jego opowieść, choć nieprawdopodobnie fantastyczna u podstaw, jest naprawdę realistyczna. Po przeczytaniu dwóch pierwszych tomów, czułem się jakby żywe trupy nagle z komiksowych kart przeniosły się do rzeczywistości i obok samej ludzkości stać się jej głównym zagrożeniem. Ten komiks naprawdę działał na wyobraźnię. Bo to coś więcej niż zwykły komiks, który po przeczytaniu odkładasz na całą stertę pozostałych zalegających w kącie. To prawdziwa współczesna powieść grozy, która z pewnością przejdzie do klasyki.

REKLAMA