search
REKLAMA
Artykuł

“Odrzuca mnie myśl o cenzurowaniu się”. Wywiad z Mikiem Stoklasą z Red Letter Media

Michał Puczyński

9 października 2013

REKLAMA

Redlettermedia-HalfInTheBagEpisode59TheWolverine763

Interview in English.

Jego recenzje zrobiły furorę nie tylko w niższych sferach Internetu. Zabójcza krytyka prequeli Gwiezdnych wojen zwróciła uwagę Rogera Eberta, Simona Pegga, Damona Lindelofa* czy Pattona Oswalta. Rozmawiamy z twórcą postaci psychopatycznego krytyka Plinketta, reżyserem niskobudżetowego horroru Feeding Frenzy i współprowadzącym program filmowy Half in the Bag. Proszę państwa, oto Mike Stoklasa – założyciel grupy Red Letter Media.

Michał Puczyński: Jest różnica pomiędzy krytykiem a recenzentem – i choć Internet jest pełen recenzentów, Wy wyróżniacie się dzięki przemyślanej krytyce. Wytykacie niedoskonałości w cudzych filmach, więc można by pomyśleć, że Wasze produkcje powinny być doskonałe. Czy czujesz związane z tym brzemię?

Mike Stoklasa: Owszem, przez jakiś czas czułem się w ten sposób, ale to już minęło. Jak na ironię, zaczęliśmy kręcenie naszego pełnometrażowego filmu Feeding Frenzy na wiele miesięcy przed recenzją Mrocznego widma. Feeding Frenzy zrealizowaliśmy za jakieś 4 tys. dolarów, w ciągu około siedmiu dni, z dokrętkami rozciągniętymi na mniej więcej sześć kolejnych miesięcy. Kiedy recenzja Mrocznego widma stała się popularna, baliśmy się, że ludzie będą inaczej patrzeć na Feeding Frenzy.

A jednak, choć film został nakręcony super tanio, wydaje mi się, że większości widzów się spodobał, pomimo wszystkich technicznych niedoskonałości i ograniczeń. Ani ja, ani Jay nigdy nie twierdziliśmy, że jesteśmy ekspertami w jakiejkolwiek dziedzinie – zwłaszcza w kręceniu filmów. Popełniamy błędy tak jak każdy, ale po prostu kochamy rozmawiać o kinie. Robimy to, co robimy, ponieważ lubimy to robić.

5376736005_6df805ff5c_oKolejna wyróżniająca Was cecha to wyjątkowe poczucie humoru. Poprawność polityczna gra dziś dużą rolę, ale czy Wy w ogóle się tym przejmujecie? Czy doświadczyliście negatywnych reakcji na Wasz czarny humor?

Tak, od czasu do czasu dostajemy negatywne opinie o naszym poczuciu humoru. Mroczniejszy, oschły dowcip zazwyczaj wydaje się bardziej gorszący i prawie zawsze należy do szarej strefy [moralności].

Żeby obraźliwe żarty były śmieszne, muszą mieć kontekst. Wyśmiewanie albo bagatelizowanie czegoś gorszącego nie jest zabawne samo w sobie, ale możesz włączyć gorszące treści w dowcip posiadający kontekst – i to może działać. Niektórzy nie widzą jednak różnicy między jednym i drugim, w związku z czym dostajemy okazjonalne e-maile, których autorzy mówią nam, co powinniśmy albo czego nie powinniśmy robić.

Czy piszecie scenariusze do swoich programów, od czasu do czasu narzucając sobie autocenzurę, czy może improwizujecie dowcipy i przepuszczacie je, jeśli tylko są śmieszne?

Piszemy scenariusze do skeczy będących częściami naszych programów, ale nigdy do dyskusji. Przez większość czasu improwizujemy także w skeczach. Myślę, że każdy z nas wie, gdzie jest granica pomiędzy tym, co jest śmieszne, a co nie jest, choć od czasu do czasu nie jesteśmy tego pewni. Odrzuca mnie myśl o cenzurowaniu się ze względu na to, że ktoś może poczuć się niezręcznie.

Dziś praktycznie każdy może nakręcić film, co skutkuje wieloma bardzo tanimi i bardzo złymi produkcjami. A jednak Wy wydajecie się troszczyć o jakość. Czy piszecie scenariusze, mając na uwadze budżet? Czy może spisujecie nawet najodważniejsze pomysły, a potem zastanawiacie się, jak obejść ograniczenia?

Filmy pełnometrażowe to oczywiście inna kategoria niż skecze z naszych recenzji. Scenariusze do tych drugich piszemy z myślą o kręceniu na naszych planach, w szybkim i mocno ograniczonym stylu. Filmy pełnometrażowe są inne, jako że wymagają nieco większego rozmachu. Mimo wszystko w trakcie pisania nadal musimy stosować pewne ograniczenia. Czasem ponosi nas wyobraźnia, pojawiają się dziwne pomysły, a wtedy pytamy się, jak możemy coś takiego nakręcić, jak zdobyć dostęp do jakiejś lokacji, czy możemy znaleźć właściwą osobę do roli, ile to będzie kosztować itp. To dość frustrujące, ponieważ jest mnóstwo ograniczeń, które chcielibyśmy pokonać.

Uważam, że najpierw powinien być pomysł, a potem powinieneś myśleć, jak go zrealizować, ale jeśli chodzi o kręcenie, jesteśmy realistami. Jay i ja nakręciliśmy masę niskobudżetówek i dość dobrze wiemy, jak sprawy się potoczą; co zadziała, a co nie.

Recenzje Plinketta odniosły sukces, Half in the Bag też, a Best of the Worst wydaje się być na właściwym torze. Ale co z innym Waszym projektem: Game Station 2.0? Wydawał się dopieszczonym programem z zaskakująco złożoną scenografią, a jednak skasowaliście go po kilku odcinkach. Widać, że włożyliście w niego mnóstwo pracy. Co się stało?

Ani ja, ani Jay nie interesujemy się szczególnie grami wideo. Ostatnią moją konsolą było zwykłe Nintendo. Game Station 2.0 stanowiło próbę zrobienia programu o grach, który przemówiłby do właściwej widowni. Zadaniem znajdowania nowych pomysłów obarczyliśmy [prowadzącego program] Richa Evansa, jako że to on jest graczem – ale wydaje mi się, że nie miał wystarczającej motywacji, żeby wziąć ten show i naprawdę uczynić go własnym. To wszystko wyszło nam jednak na dobre, bo i bez Game Station jesteśmy zawaleni pracą!

Kilka tygodni temu pokazaliście teaser Waszego nowego filmu: Space Cop. To druga próba jego nakręcenia. Co się stało za pierwszym razem, jak idzie Wam teraz, i czym w zasadzie jest Space Cop?

W rzeczy samej, robimy Space Copa. Jest to zasadniczo komedia s-f z Richem Evansem w roli gliniarza z przyszłości. Przed laty nakręciłem z Richem mnóstwo tandetnych krótkometrażówek s-f – to próba uchwycenia ich klimatu w większym, bardziej epickim filmie pełnometrażowym.

Próbowaliśmy zrobić ten film już wiele lat temu, ale poddaliśmy się po jednym dniu zdjęciowym! To była produkcja dręczona problemami od samego początku. Aktorzy nie pojawili się na planie, straciliśmy dostęp do lokacji, a ostatnim gwoździem do trumny była okropna reakcja alergiczna Richa Evansa, któremu po kontakcie z kotem spuchła cała twarz. Poza tym było zimno. Nikt nie chciał robić tego filmu. Wszyscy czuli się fatalnie. Postanowiliśmy skrócić sobie męki i przejść do następnych projektów.

Z tego, co udało się nakręcić w tamtym dniu, zmontowaliśmy trailer. Stał się on powracającym dowcipem, więc postanowiliśmy spróbować jeszcze raz. Tym razem mamy wszystko lepiej rozplanowane i dysponujemy większymi środkami, ale i tak jestem pewny, że znów skończy się na katastrofie.

RedLetterMedia.com nie jest już stroną niszową, ale jeszcze niezupełnie weszliście do mainstreamu. Macie trzy programy, które robią się coraz bardziej profesjonalne, i wydaje się, że jesteście w miejscu, z którego można pójść w wielu kierunkach. Jaki jest Wasz cel? Znaleźć producenta i pokazać się w telewizji, czy nadal rozwijać się na własną rękę?

Zawsze byliśmy niezależni i raczej chciałbym, żeby jeszcze przez jakiś czas tak zostało. Robienie rzeczy samemu ma mnóstwo zalet (oraz wad, rzecz jasna). Nie zaparłbym się przed żadną ofertą z telewizji, gdyby się taka pojawiła, ale nigdy nie szukaliśmy okazji robienia telewizyjnej serii, ani nie próbowaliśmy sprzedać stacjom żadnego z naszych pomysłów.

Wydaje mi się, że jeśli ktoś z telewizji szuka takiego programu jak nasz, to skontaktuje się z nami albo po prostu go ukradnie. Nie obchodzi mnie to. Z wielu względów telewizja należy do przeszłości, a przyszłością jest rozrywka w Internecie. Kochamy to, co robimy w Red Letter Media i sądzę, że mamy dostrzegalny, wyróżniający się styl oraz poczucie humoru – więc zawsze będziemy robić coś nowego.

Dziękuję za rozmowę.
*który nie wyciągnął z niej żadnych wniosków.

 

 Strona RED LETTER MEDIA.

Kanał RED LETTER MEDIA na YouTube.

REKLAMA