search
REKLAMA
Artykuł

Clint Eastwood. Wczoraj i dziś.

Bogusz Dawidowicz

31 maja 2016

REKLAMA

Tekst z archiwum film.org.pl.

Życie  jest efemeryczne. Wielu artystów odeszło z tego świata, nie wykorzystując nawet połowy drzemiącego w nich potencjału. Nie można powiedzieć tego samego o Eastwoodzie. Mamy do czynienia  z twórcą pod wieloma względami spełnionym. Trudno jednak wyobrazić sobie  wyrwę, która powstanie w świecie kina, gdy gwiazda jednej z jego największych legend kiedyś zgaśnie.

Kowboj od zawsze

Lata początkowych zmagań Eastwooda w mekce światowego filmu – jak niewątpliwie można określić Hollywood – zaowocowały główną rolą w popularnej, jednakże sztampowej telewizyjnej opowiastce o Dzikim Zachodzie pt. Rawhide (1959-1965). Pociągało to za sobą realne ryzyko przypięcia metki „aktora telewizyjnego”. W połowie ubiegłego wieku oznaczało to trudno usuwalne piętno. Nieoczekiwanie furtką do świata srebrnego  ekranu i wielkiej sławy okazała się eskapada na Stary Kontynent i udział w niskobudżetowym westernie Za garść dolarów (1964). Niepozorna włosko-hiszpańska produkcja w reżyserii Sergio Leone, inspirowana Strażą przyboczną Kurosawy, wprowadziła na amerykańskie podwórko tzw. spaghetti western i stała się wielkim komercyjnym sukcesem. Leone złamał reguły dotychczas rządzące westernem. Do czarno-białej wizji świata dorzucił sporo szarości. Stworzył nowy typ westernowego antyherosa. Tym razem nie drugoplanowej, ale wiodącej postaci, kogoś, komu mieliśmy kibicować. Protagonistę  pełnego dwuznaczności, swoją często naganną postawą utrudniającego widzowi pełne utożsamianie się z nim, a z drugiej strony będącego znacznie bliżej realnego życia niż  „ostatni sprawiedliwy”, ikoniczny szeryf z W samo południe, uosabiany przez Gary’ego Coopera.

Dotychczas główny bohater zazwyczaj wyrastał moralnie ponad otaczające go otoczenie. Wraz z obrazem Leone miało to ulec zmianie. Bezimienna postać Eastwooda łączyła w sobie cynizm i pogardę w stosunku do otaczającego świata, co do którego nie miała żadnych złudzeń. Leone kpił, że Eastwood jest „poruszającym się jak lunatyk blokiem marmuru”. Z początku nawet wściekał się na przybysza z Ameryki, strofując go, by ten podczas kręcenia scen „pokazywał więcej emocji”. Clint kiwał wówczas głową i grał jeszcze bardziej beznamiętnie. Leone zapewne zdał sobie sprawę, że minimalistyczny styl gry Eastwooda stał się ważnym elementem składowym tryumfu jego produkcji. Obsadził go później w wiodących rolach kolejnych filmów: nakręconego w 1965 roku Za kilka dolarów więcej i Dobry, zły i brzydki (1966). Co ciekawe, saga ochrzczona „dolarową trylogią”, mająca ogromny wpływ na rozwój westernów produkowanych w USA, do dzisiaj bywa traktowana przez amerykańskich recenzentów ze sporą rezerwą i mieszanymi uczuciami. Najprawdopodobniej nie mogą ścierpieć, że mieszkańcy europejskiego południa mieli tak znaczący wkład w gatunek filmowy, który uważają za autonomiczną własność. Clint w całej trylogii zagrał właściwie tę samą rolę – samotnego, z trudem cedzącego słowa jeźdźca, brutalnego, momentami bezwzględnego rewolwerowca, skrzętnie ukrywającego swoje pokłady empatii. Wszak w świecie Dzikiego Zachodu uzewnętrznianie uczuć było słabością, luksusem, na który nie można było sobie pozwolić.

Pod koniec lat 60. zapewne nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że oto narodziła się nowa ikona westernu. W 1967 roku w kinach na terenie  Stanów Zjednoczonych wyświetlono wszystkie części „dolarowej trylogii”. Eastwood sukcesywnie zdobywał coraz większe uznanie w Mieście Aniołów. Wciąż grywał w westernach, m. in. Powieście ich wysoko (1968) oraz w wojennych widowiskach. Partnerował Richardowi Burtonowi w Tylko dla orłów (1968), przewodził też plejadzie gwiazd w Złocie dla zuchwałych (1970). We wszystkich tych obrazach pielęgnował swoje emploi małomównego macho, stojącego nieco z boku outsidera o zagadkowej przeszłości.

„Dalej, zrób mi tę przyjemność”

W 1971 roku powstał film niewątpliwie określający wizerunek Eastwooda na kilka kolejnych dekad. Rola funkcjonariusza wydziału zabójstw policji San Francisco Harry’ego Callahana w Brudnym Harrym Dona Siegela stworzyła nowy rodzaj niezłomnego stróża prawa, bohatera  stanowiącego natchnienie dla filmowców z całego globu. Eastwood przeniósł z Dzikiego Zachodu na ulice San Francisco lekko tylko złagodzoną postać nieprzeniknionego twardziela wyposażonego we własny kodeks honorowy. Callahan prezentował typ rozczarowanego patrioty, zmęczonego nieudolnością państwa, nierozumianego przez zwierzchników, nieuznającego kompromisów odludka, który postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Nie był oczywiście zimnym mordercą, mimo tego jednak nie stronił od wyjątkowej brutalności i niejednokrotnie naginał normy prawa. Protagonista Eastwooda łechtał próżność męskiej części widowni, dając jej bohatera, jakim w skrytości ducha chciałby choć przez moment stać się każdy facet. Żeńską publikę Harry uwodził atrakcyjną aparycją i szorstkim męskim wdziękiem. Nie ulegało jednak wątpliwości, że spoglądający pochmurnie ze srebrnego ekranu gliniarz traktował panie w sposób mocno instrumentalny.

Callahan świetnie wstrzelił się w zapotrzebowania mieszkańców USA z początku lat 70. Ameryka znajdowała się w dołku. Przygnębiona potwornością wojny w Wietnamie, kryzysem ekonomicznym i zwiększającą się w zastraszającym tempie przestępczością, w ramionach nieustępliwego gliny znalazła swoje ukojenie. Część krytyków wyraziła oburzenie, uważając film za gloryfikację przemocy, uznając Harry’ego niemalże za faszystę, ale to nie ona tłumnie oblegała kinowe kasy, tylko zwykli widzowie. Eastwood stał się gwiazdą wielkiego formatu. Rolę Callahana powtórzył jeszcze czterokrotnie.

Nie spoczął na laurach. Szukając nowej formy eksploracji celuloidowego świata, skierował wzrok w stronę reżyserii. Pierwszą próbą na tym polu okazał się dosyć dobrze przyjęty thriller psychologiczny Play Misty For Me (1971), opowiadający o dyskdżokeju prześladowanym przez niezrównoważoną psychicznie fankę. Po latach Eastwood przyznał, że zawarł w tym filmie wątki autobiograficzne. Mając dziewiętnaście lat nie mógł bowiem poradzić sobie z zafascynowaną nim, o kilka lat starszą od niego kobietą.  Od czasu Play Misty For Me jego kariera aktorska i reżyserska toczyły się równolegle.

Już w latach 70. nie bał się lekkich eksperymentów ze swoim wizerunkiem. W  komedii sensacyjnej Piorun i Lekka Stopa (1974) wraz z Jeffem Bridgesem stworzył klasyczny duet dwóch odmiennych charakterów przypadkowo zmuszonych do współpracy. W 1978 poszedł o krok dalej i wystąpił w slapstickowej komedii Każdy sposób jest dobry, tym razem za partnera mając orangutana (sic!).

Nie zapominał o swoich korzeniach. Wyreżyserował i zagrał tytułową rolę w Wyjętym spod prawa Joseyu Walesie (1976), pełnokrwistym westernie, jednym z arcydzieł gatunku. Zaczął też odsłaniać więcej z portretu psychologicznego odgrywanych przezeń protagonistów. Josey Wales nie jest człowiekiem bez przeszłości, a tym bardziej bez imienia. Poznajemy go jako farmera z czasów wojny secesyjnej, którego spokojny żywot zostaje przerwany przez zwyrodnialców chowających się za flagą Unii. Mordują jego żonę i dzieci, jego samego zaś ciężko ranią. Wales przyłącza się do konfederatów, odmawiając demobilizacji, nawet gdy ci już kapitulują. Staje się wyjętym spod prawa. Eastwood w roli Walesa nie bał się pokazać więcej emocji niż mieli jego poprzedni bohaterowie razem wzięci. Dalej był surowy i milczący, ale znaliśmy już przyczynę jego cierpienia. Miłość do rodziny okazała się dla Walesa wszystkim, po jej stracie nie miał już nic. Zemsta miała okazać się jedynym lekiem, który choć w części potrafi uśmierzyć jego ból.

Wydawać by się mogło, że Clint zacznie coraz częściej uzewnętrzniać się w swoich filmach. Tymczasem wcielając się w postać skrytego Franka Morrisa w opartej na prawdziwych wydarzeniach Ucieczce z Alcatraz (1979), powrócił do emploi milkliwego twardziela. Równocześnie w swojej filmowej karierze Eastwood wykazywał się niezależnością i brawurą. Niewielu aktorów odrzuciłoby rolę Jamesa Bonda, a taką to ofertę otrzymał Eastwood na początku lat 70. Lakonicznie argumentował swoją decyzję, twierdząc, że postać Bonda powinien kreować rodowity Anglik. Odmówił nawet samemu F. F. Coppoli zagrania Benjamina L. Willarda w Czasie apokalipsy, nie chcąc spędzać tygodni na Filipinach. Publiczność całego globu mogłaby nigdy nie dowiedzieć się, kim jest Christopher Reeve, gdyby na kilka lat przed powstaniem filmu Richarda Donnera Superman Eastwood uległ namowom samego szefa Warner Brothers i przywdział niebieski trykot superbohatera. Ekranowy wizerunek skrajnie  upartego odmieńca okazywał się nie być jedynie wymysłem.

W pierwszej połowie lat 80. zapragnął kolejnej odmiany, której owocem był Honkyton Man (1982). Sentymentalna opowieść o śpiewaku country umierającym na gruźlicę musiała solidnie zaskoczyć fanów Brudnego Harry’ego. Eastwood po raz pierwszy wcielił się w postać tak słabą, będącą u kresu swojego życia. Otrzymaliśmy wyraźny sygnał z jego strony, że potrafi się dystansować do swojego wizerunku „człowieka z żelaza”, po czym w tym samym roku wcielił się w… super-pilota, szpiega, weterana wojny w Wietnamie. Nakręcony przez niego Firefox, bo o to nim mowa, wpisywał się w tematykę zimnowojenną. Historyjka o majorze Mitchellu Gancie, usiłującym wykraść Rosjanom ich tajną broń – supernowoczesny odrzutowiec – jawiła się niestety jako bezwstydna laurka, a zarazem hołd złożony polityce Reagana. Oddając mu po trosze sprawiedliwość, należy przyznać, że Eastwood nigdy nie ukrywał sympatii dla  republikańskiego establishmentu. W kolejnych latach wciąż nie unikał sensacji o zabarwieniu komediowym, vide Gorący towar (1984). Kumpelskie kino policyjne rozgrywające się za czasów prohibicji, w którym przekomarzał się z Burtem Reynoldsem względem wielkości trzymanej w kaburze broni.

REKLAMA