search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

Anton Yelchin – niepozorny towarzysz

Jacek Lubiński

20 czerwca 2016

REKLAMA

Urodził się w marcu 1989 roku w Leningradzie, co w jakiś sposób czyni go przynależnym do ostatniego pokolenia spod znaku sierpa i młota. Ale tylko pozornie, Anton Viktorovich Yelchin całe życie spędził bowiem w Ameryce, dokąd wyemigrowali jego rodzice – sportowcy. Nie poszedł jednak w ich ślady, nie tylko przez wzgląd na swą skromną, wręcz chuderlawą fizjonomię szybko decydując się na obranie aktorskiej drogi. Debiutował już w wieku lat dziesięciu, niemal z miejsca zwracając na siebie uwagę producentów i agentów Hollywood. Przez kolejne półtorej dekady pielęgnował swój zawód, przybierając kolejne, wbrew pozorom dość różnorodne maski. Amerykański przemysł filmowy tylko na pierwszy rzut oka zdołał zaszufladkować młodego Yelchina w kategorii niewinnego, lecz budzącego sympatię syna sąsiada, chłopaka z naprzeciwka o zupełnie niegroźnym, mieniącym się zielenią spojrzeniu. Nie dostał jednak szansy na wyjście z cienia drugiego planu, wpisanie się w kinematografię złotymi zgłoskami, stworzenia kreacji, która pchnęła by go ku gwiazdom. Aktor zszedł z afisza przypadkiem, ginąc pewnego czerwcowego dnia w głupim wypadku, pod kołami własnego auta. Miał zaledwie dwadzieścia siedem lat. I ogromny potencjał.

YelchinST
Jako Chekov w reboocie<em> Star Treka<em>

Szerokiej publiczności znany jest właściwie tylko i wyłącznie z wejścia w buty Waltera Koeniga – jako Pavel Chekov pokazał się od najlepszej strony w nowej wersji przygód załogi statku Enterprise i dwóch kontynuacjach, z których część trzecia, Star Trek: W nieznane, ma swoją premierę za kilka tygodni. Yelchin bezbłędnie oddał naturę i charakter lubianej przez fanów tego uniwersum postaci, perfekcyjnie naśladując mimikę i rosyjski akcent (wszak właściwie mu przecież obcy) starszego kolegi. Znakomicie uzupełniał się też z resztą młodej obsady.

Lecz jego krótka kariera wykracza daleko poza te ramy. Na swoim koncie miał bowiem ponad sześćdziesiąt innych ról. Te pierwsze to oczywiście drobne epizody telewizyjne – wpierw w odcinku popularnej telenoweli medycznej Ostry dyżur oraz w przeznaczonym również na mały ekran filmie Gepetto, ojciec Pinokia. W tym samym, 2000 roku pokazał się też w kinowym A Man Is Mostly Water. Wkrótce jednak zagrał u boku samego Anthony’ego Hopkinsa w Krainie wiecznego szczęścia oraz Morgana Freemana w W sieci pająka. Zwłaszcza ten pierwszy film, ze zdjęciami nieodżałowanego Piotra Sobocińskiego, był dla Yelchina pierwszym przełomem, przynosząc mu nagrodę Fundacji Młodych Artystów. Podobał się też w miniserii od Stevena Spielberga Wybrańcy obcych.

Prawdziwy zwrot nastąpił jednak wraz z opartym o autentyczne wydarzenia Alpha Dog, w którym dorastający Yelchin wcielił się w swojego rówieśnika, uprowadzonego i zamordowanego przez starszych kolegów Zacka Mazursky’ego. Skromny film biorący na tapetę ostatnie minuty życia Nicholasa Markowitza roił się od gwiazd (Bruce Willis, Emile Hirsch, Justin Timberlake, Ben Foster, Sharon Stone, Olivia Wilde, Dominique Swain, Amanda Seyfried…), ale Anton nie dał się im przytłoczyć, kreując ujmująco łatwowierną postać. Przy okazji mógł też pofiglować sobie w basenie z Amber Heard.

anton-yelchin

Od tego momentu nie mógł narzekać na brak ofert, w dodatku często tych z najwyższej półki. Oprócz Star Treka znalazł się także w obsadzie Zakochanego Nowego Jorku i wówczas pozytywnie wyczekiwanego Terminatora: Ocalenie, gdzie wcielił się w nie byle kogo, bo młodego Kyle’a Reese’a, stając naprzeciw m.in. Christiana Bale’a, Michaela Ironside’a i Sama Worthingtona. Dwa lata później towarzyszył już Melowi Gibsonowi w ciepło przyjętym dramacie Jodie Foster, Podwójne życie, oraz zagrał główną rolę w całkiem niezłym remake’u Postrachu nocy, w którym jego nemesis został Colin Farrell. Nie można również zapomnieć o zwyczajnie fajnym epizodzie u Jima Jarmuscha w Tylko kochankowie przeżyją, gdzie jest swego rodzaju pomocnikiem dla Toma Hiddlestona i Tildy Swinton. Gdzieś pomiędzy wkręcił się w animacje, użyczając głosu w takich hitach dla najmłodszych, jak kinowe adaptacje Smerfów czy amerykańskie wersje dubbingowe Piraci! od brytyjskiego studia Aardman i japońskiego Makowego wzgórza.

Yelchin nie stronił też od skromniejszych, mniej znanych projektów. Do takich z pewnością zaliczyć należy Eksperymentatora, w którym jak rzadko kiedy pojawia się z wąsikiem, Anarchię z Edem Harrisem i Ethanem Hawke, Na rozstaju uczuć, w której towarzyszy Susan Sarandon i… jej córce, Evie Amurri; Romans na godziny z Glenn Close; lub też niecodzienny, wciąż czekający na polską premierę Green Room, w którym ponownie musi obronić Imogen Poots – tym razem nie przed wampirem, a przed gniewem dowodzącego bandą skinheadów Patrickiem Stewartem. Do szaleństwa kochał się w Felicity Jones, był tytułowym Charlie Bartlettem oraz Odd Thomasem w połowicznie udanej ekranizacji Stephena Sommersa jednej z młodzieżowych powieści grozy Deana Koontza. Z pewnością dobrze bawił się też na planie Bez kompasu, w którym miłość do aktorstwa mógł połączyć ze swoją muzyczną pasją – grą na gitarze. I w tym wszystkim znaleźć można też takie niezależne projekty, jak krótkometrażówka Rise, gdzie wcielił się w… robota.

Patrząc na ten dorobek, trudno jest nazwać Antona aktorem wybitnym, objawieniem na miarę Jamesa Deana (zwłaszcza że znajdziemy w jego filmografii także nieco B-klasowego chłamu). Na pewno jednak był niezwykle utalentowanym, zdolnym głosem młodego pokolenia Hollywood, mającym wszelkie predyspozycje – szczerą twarz, odrobinę charyzmy, przyjemną aparycję i otaczającą go aurę spokoju, której nie szło nie lubić – by stać się jego ważnym, rozpoznawalnym filarem. Szkoda, że skończyło się jedynie na solidnych fundamentach…

korekta: Kornelia Farynowska

Anton Yelchin taken

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA