search
REKLAMA
Analizy filmowe

URODZENI MORDERCY. Analiza filmu Olivera Stone’a

Tekst gościnny

19 listopada 2016

REKLAMA

Autorem analizy jest Marcin Wilczyński.

Urodzeni mordercy (1994) Olivera Stone’a to film, który zazwyczaj spotyka się bądź to z zajadłą krytyką, bądź też z zupełnym lekceważeniem. Raz jest on krytykowany za niezwykle mocne, niemal tożsame z gloryfikacją epatowanie przemocą, innym zaś razem uważa się, że nad dziełem tym w ogóle nie warto się pochylać, gdyż celem owego ukazywania przemocy nie jest właściwie nic innego, jak tylko przysparzanie wątpliwej jakości rozrywki, co czyni ten obraz jedynie zwykłym, zręcznie nakręconym filmem sensacyjnym.

Oczywiste spojlery.

OBRAZ NIEZROZUMIANY

 

Film opowiada historię pary kochanków, Mickey’a (Woody Harrelson) i Mallory (Juliette Lewis) Knoxów, którzy mordują rodziców dziewczyny (ojciec wykorzystywał ją seksualnie a matka przyzwalała na to), by następnie wyruszyć w zabójczy rajd po pustynnych obszarach Ameryki, zabijając po drodze przypadkowo spotykanych przez siebie ludzi, zawsze jednak zostawiając kogoś przy życiu, aby głosił wieść o niebezpiecznej dwójce. Ich tropem podąża zauroczony osobą Mallory policyjny detektyw Jack Scagnetti (Tom Sizemore) oraz reporter Wayne Gale (Robert Downey Jr), cyniczny karierowicz prowadzący w telewizji program “Maniacy Ameryki” poświęcony sylwetkom znanych seryjnych morderców. Kiedy wreszcie policji udaje się schwytać zabójców i zostają oni osadzeni w kierowanym przez sadystycznego naczelnika Dwighta McClusky’ego (Tommy Lee Jones) więzieniu, Gale proponuje Mickey’owi przeprowadzenie z nim wywiadu na żywo, na co ten chętnie się zgadza. Wyłożone podczas wywiadu poglądy Mickey’a na temat życia i śmierci zachęcają do buntu oglądających program więźniów. Korzystając z wywołanego przez siebie chaosu, kochankowie mordują obecnego w tym czasie w więzieniu Scagnettiego i uciekają zostawiając naczelnika McCluskiego na pastwę jego rozwścieczonych „podopiecznych”.

Ostatnia scena filmu przedstawia zabójstwo Gale’a, którego śmierć jest warunkiem wyzwolenia się pary morderców od świata mediów i rozpoczęcia przez nich nowego rozdziału w życiu. Ujęcia pojawiające się w tle napisów końcowych filmu ukazują Mickey’a i Mallory już jako rodziców, jadących beztrosko wozem campingowym razem ze swoimi dziećmi.

natural-born-killers-720p

Mając na uwadze jedynie wydarzenia przedstawione w obrazie Stone’a rzeczywiście można by odnieść wrażenie, że film ten nie zawiera w sobie żadnego poważniejszego przesłania, i że co najwyżej można go odbierać, jako godną potępienia pochwałę siły i okrucieństwa. Zamieszczona bowiem w jego najbardziej dosłownej warstwie krytyka czynienia przez media z seryjnych morderców celebrities, ginie gdzieś pośród scen przedstawiających w sposób niesamowicie pociągający parę kochanków i ich krwawe wyczyny. Mickey i Mallory przedstawieni są tam, jako postaci atrakcyjne fizycznie, mające silne, nonkonformistyczne osobowości i żyjące według swojej własnej, niepowtarzalnej filozofii życia. Do swojego świata nie dopuszczają oni nikogo – odizolowani swą miłością są niby gwiazdy niedostępne dla adorujących je tłumów. Para morderców jest więc w filmie kreowana na idoli nie tylko we fragmentach programu Wayne’a Gale’a, ale również we wszystkich pozostałych sekwencjach.(1) Widz zaś identyfikuje się z głównymi bohaterami równie chętnie, co ich filmowi fani.(2)

Jednakże odczytanie dzieła Stone’a ulegnie całkowitej przemianie, gdy tylko przedmiotem analizy stanie się nie tylko sama fabuła filmu, ale również jego strona wizualna, zazwyczaj ignorowana i traktowana, jako ciąg zmontowanych na teledyskową modłę, pozbawionych większego znaczenia obrazków.

Jak się bowiem okazuje, to właśnie w formie zostało zawarte właściwe przesłanie filmu, co postaram się udowodnić w dalszej części tego artykułu.

screen-shot-2014-04-22-at-20-53-28

(1) O pozytywnym wizerunku Mickey’a i Mallory w filmie świadczy może najbardziej to, że mają oni swojego anioła stróża o imieniu Owen (Arliss Howard), który pomaga im uciec z więzienia podczas buntu. Owen pojawia się w filmie jeszcze trzykrotnie: w scenie pierwszej, gdzie siedzi przy barowym stoliku czytając gazetę (kiedy Mallory przechodzi obok niego, on przez chwilę spogląda na nią, po czym rozpływa się w powietrzu), w krótkim ujęciu mającym miejsce między sitcomem I love Mallory a reklamą Coca-Coli (twarz zalana krwią) oraz w scenie, w której Wayne Gale idąc z naczelnikiem McCluskim przez więzienne korytarze roztacza przed nim wizję sławy, jaką ten będzie cieszył się po transmisji wywiadu z Mickey’em (Owen myje tam podłogę). (Co ciekawe, w alternatywnym zakończeniu filmu – zamieszczonym w wydaniu DVD (Warner Home Video, 2008) – Owen zabija parę kochanków, kiedy Mallory wyśmiewa złożoną jej przez niego propozycję seksualną. Oliver Stone wyjaśniał, że powodem nakręcenia tej sceny, było jego przypuszczenie, iż widzowie będą chcieli zobaczyć, jak Mickey i Mallory zostają ukarani za wszystkie morderstwa, które popełnili. Czuł on jednak, że kara powinna być wymierzona nie przez prawo, czy społeczeństwo ale przez innego, podobnego im mordercę).

(2) Jeden z nastolatków, z którymi Gale przeprowadza wywiad, mówi: „Gdybym był masowym mordercą, byłbym, jak Mickey i Mallory” (tłumaczenie za wydaniem DVD).

REKLAMA