search
REKLAMA
Analizy filmowe

Angst: symulator psychopaty

Grzegorz Fortuna

2 listopada 2012

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Granice gatunkowe horroru zawsze stanowiły dla filmoznawców i krytyków kwestię sporną. W pierwszych dekadach bytności gatunku utrzymywało się przekonanie, że aby wpisywać się w ramy horroru, film musi zawierać elementy nadprzyrodzone – wilkołaki, wampiry, potwory, duchy, bądź innego rodzaju zjawy. Później, wraz z upowszechnieniem się filmów o seryjnych mordercach, zaczęto powoli odchodzić od tego typu ograniczeń, na rzecz definicji prostszej, ale przy tym o wiele szerszej, według której horror poznać można po podejściu reżysera do kwestii strachu. Najciekawszą i prawdopodobnie najpełniejszą klasyfikację zaproponował Stephen King w poświęconej grozie książce „Danse Macabre”.

Według Kinga horror to dzieło, które może oddziaływać na trzech płaszczyznach. Na pierwszej, a przy tym najprostszej – wywołuje obrzydzenie spowodowane makabrą, bądź odpychającą charakteryzacją. Na drugiej – straszy, ale strach ten mija po skończonym seansie. Z kolei na trzecim poziomie, najbardziej zaawansowanym i wymagającym od reżysera największej świadomości twórczej – budzi niepokój, podskórne, nieokreślone uczucie przerażenia czy lęku, którego trudno się pozbyć nawet na długo po obejrzeniu filmu. Gdyby przyjąć opracowany przez autora „Lśnienia” podział, można zaryzykować stwierdzenie, że najwyższy stopień zarezerwowany jest dla dzieł wybitnych, w pełni przemyślanych, dalekich od konwencjonalności, poruszających delikatną, problematyczną tematykę. Wejście na trzeci poziom oznacza jednocześnie zerwanie z koncepcją „bezpiecznego” strachu, według której lubimy oglądać horrory, bo chcemy doświadczyć związanego z uczuciem niepokoju, możliwego do kontrolowania, przypływu adrenaliny. Film z najwyższego poziomu wychodzi niejako poza kino, pozostaje w umyśle widza i nie daje o sobie zapomnieć. Taki właśnie jest „Angst”.

Nakręcony przez austriackiego reżysera Geralda Kargla „Angst” przez lata był filmem zapomnianym i pomijanym w różnego rodzaju zestawieniach i encyklopediach. Powodem takiego stanu rzeczy była prawdopodobnie bardzo ograniczona dystrybucja – film został w całości sfinansowany przez reżysera, który miał później problemy ze znalezieniem dystrybutora (głównie ze względu na poziom brutalności), w efekcie czego w latach osiemdziesiątych „Angst” był rozpowszechniany niemal wyłącznie na kasetach VHS. Reżyser wspominał po latach, że aby nakręcić swój film, zaciągnął kredyty, które musiał bardzo długo spłacać. Dopiero w dwudziestym pierwszym wieku, wraz z upowszechnieniem się internetu, „Angst” zostało na nowo odkryte i z miejsca docenione, głównie ze względu na oryginalne podejście do przedstawianego tematu i duszną atmosferę.

Głównym bohaterem „Angst” jest bezimienny morderca, osadzony w austriackim więzieniu. Poznajemy go w momencie, kiedy wychodzi na wolność po odbyciu kary za zaatakowanie nożem własnej matki. Od początku do samego końca filmu przedstawionym wydarzeniom towarzyszy narracja z offu, prowadzona przez głównego bohatera – komentuje on nie tylko własne czyny,  opowiada też o przeszłości, traumach z dzieciństwa i swoich pragnieniach. Po wyjściu z więzienia grany przez Erwina Ledera morderca od razu informuje widza, że zamierza znowu zabić, że to jedyna myśl, która kołacze się w jego głowie. Tym razem postanawia jednak nie zostać złapanym. Po nieudanej próbie zabicia taksówkarki ucieka do znalezionej przypadkiem willi, którą uznaje za  opuszczoną. Ku jego zdziwieniu okazuje się, że w domu mieszka trzyosobowa rodzina – schorowana, starsza kobieta, jej córka i upośledzony syn, na stałe przykuty do wózka inwalidzkiego. Dla głównego bohatera stwarza to idealne warunki do tego, by dać upust własnym zapędom – miotając się po domu w morderczym szale zabija całą trójkę, po czym pakuje zwłoki do samochodu i ucieka, planując wykorzystanie ciał swoich ofiar przy kolejnych zbrodniach. Na drodze powoduje jednak stłuczkę, a chwilę później zostaje złapany przez policję na parkingu przydrożnej kawiarni. Film kończy się sceną, w której główny bohater otwiera bagażnik samochodu, ze swoistą dumą prezentując policjantom i klientom kawiarni swoje „dzieło”, licząc na wywołanie w nich przerażenia. Czas akcji zamyka się w jednej dobie.[pullquote]Grany przez Erwina Ledera morderca od razu informuje widza, że zamierza znowu zabić, że to jedyna myśl, która kołacze się w jego głowie.[/pullquote]

Główny bohater „Angst” stoi niejako w opozycji do morderców przedstawianych zazwyczaj w kinie. Nie jest dla widza w żaden sposób interesujący czy pociągający, nie działa według planu, nie kieruje nim konkretna ideologia. To na pierwszy rzut oka zwykły, nie wyróżniający się z tłumu mężczyzna, pozbawiony jakichkolwiek cech charakterystycznych. W psychologii tego typu przypadki określa się jako seryjnych morderców niezorganizowanych, ponieważ nie są oni w stanie przewidzieć swoich czynów, w związku z czym bardzo trudno ich złapać. Morderca niezorganizowany atakuje z zaskoczenia, spontanicznie, nie tropi swoich ofiar, nie obmyśla planu działania, prawie zawsze używa gwałtownej siły, a w czasie zatrzymania jest zwykle zmieszany i przestraszony, rzadko kiedy próbuje się bronić. Trudno więc doszukiwać się w działaniach głównego bohatera „Angst” logiki – daje on po prostu upust swoim morderczym fantazjom, nie kontroluje w pełni własnych poczynań, działa pod wpływem kierujących nim żądz, często popełnia błędy, których nie popełniłby morderca zorganizowany.

Przedstawienie działań tego typu psychopaty nie było jednak jedynym celem Geralda Kargla. „Angst” to przede wszystkim studium choroby i uzależnienia. Przerażające działania granej przez Erwina Ledera postaci zostały zilustrowane chłodnym, niemal pozbawionym emocji komentarzem – morderca opowiada o tym, jak w dzieciństwie znęcała się nad nim matka i ojczym, o pierwszych próbach dokonania zbrodni i o morderczych fantazjach, które towarzyszyły mu już w dzieciństwie. „Angst” to historia człowieka aspołecznego, chorego, któremu nikt nigdy nie próbował pomóc. Trudno winić go za popełnione czyny, bo dokonuje ich niemal bez świadomości, w morderczym szale, bez chęci zdobycia jakichkolwiek korzyści materialnych. Główny bohater wielokrotnie powtarza, że chce przede wszystkim widzieć strach w oczach ofiar, że tylko to jest w stanie go uspokoić i dać mu chwilowe szczęście. Nie potrafi w inny sposób wyjść z pułapki wiecznego poczucia krzywdy, zbudowanego przez doznane w dzieciństwie upokorzenia. Zabijanie jest dla niego jedynym sposobem na uwolnienie się od przerażającego mętliku, który ma w głowie, ale jest też swoistą formą ślepej zemsty: za stracone dzieciństwo, za krzywdy, które go spotkały, za brak zrozumienia. Spokój i chłód płynącego zza kadru komentarza kontrastuje tu z przerażającymi wydarzeniami przedstawionymi na ekranie.

Osadzenie w zakładzie penitencjarnym nie jest więc dla głównego bohatera tak naprawdę żadną formą kary – on i tak żyje w wiecznej izolacji, zamknięty we własnym, chorym umyśle, bez szans na poprawę. W więzieniu mordercze fantazje stanowią dla niego rodzaj zaworu (o czym sam wspomina), pozwalając mu na przetrwanie tego czasu bez wyrządzania ludziom krzywdy w realnym świecie. Jednocześnie cały czas żyje w strachu i irracjonalnej potrzebie zemsty, która determinuje jego późniejsze działania na wolności. Bardzo wymowny jest tytuł filmu, który można przetłumaczyć jako „strach”, „lęk”, „stchórzyć” – oznacza on nie tylko strach, jaki czują atakowane przez głównego bohatera ofiary, ale przede wszystkim ciągłe uczucie lęku i przerażenia, w którym żyje sam morderca. Warto zwrócić uwagę na fakt, że atakuje tylko i wyłącznie osoby słabe, pozbawione możliwości obrony, a kiedy natrafia na silnego przeciwnika, od razu ucieka.

W finale emocjonalne, psychopatyczne czyny głównego bohatera zestawione zostają z suchym wyrokiem ławy przysięgłych, sugerującym karę dożywotniego pozbawienia wolności, ponieważ morderca „w pełni odpowiadał za swoje czyny”. Wymowa filmu wydaje się być jasna – ludzi tego typu nie należy po prostu zamykać, bo to w niczym nie pomoże. Należy ich przede wszystkim leczyć.[pullquote]Reżyser nie stosuje żadnych zabiegów, które mogłyby przedstawianą historię uatrakcyjnić – nie buduje suspensu, nie stara się widza zaskoczyć, nie używa sztuczek wykorzystywanych zwykle w szeroko pojętym gatunku kina grozy.[/pullquote]

Reżyser nie stosuje żadnych zabiegów, które mogłyby przedstawianą historię uatrakcyjnić – nie buduje suspensu, nie stara się widza zaskoczyć, nie używa sztuczek wykorzystywanych zwykle w szeroko pojętym gatunku kina grozy. Zarówno Gerald Kargl, jak i autor zdjęć Zbigniew Rybczyński uważają, że wprowadzenie elementów rozrywki do tego typu kina byłoby przejawem cynizmu. Seans opisywanego filmu nie jest więc w żadnym wypadku przyjemnością, i zresztą nie powinien nią być. Dzięki umiejętnie zbudowanej atmosferze popełniane przez głównego bohatera zbrodnie stają się przerażająco bliskie, wręcz namacalne. Reżyser nie pomija żadnych szczegółów – wszystkie morderstwa przedstawia w sposób dokładny i drapieżnie realistyczny. Seans „Angst” przypomina przez to koszmar, który trzeba wyśnić do końca.

Od strony formalnej każdy element budowy dzieła filmowego podporządkowany jest podkreśleniu alienacji głównego bohatera, ale jednocześnie przybliżeniu go widzowi. Zbigniew Rybczyński często stosuje ujęcia z góry (tak zwane high-angle shots), w wypadku których kamera podąża za mordercą. W wielu momentach używa także zbliżeń, w większości pokazujących to, co w danej chwili zaprząta myśli granej przez Erwina Ledera postaci (na przykład w scenie w barze, gdzie dwie siedzące przy ladzie dziewczyny sfilmowane zostały niejako z punktu widzenia zwichrowanej psychiki głównego bohatera, łącząc jego mordercze żądze i pożądanie seksualne). Najciekawsze są jednak ujęcia nakręcone kamerą zamontowaną na obręczy wokół głowy zabójcy – bohater cały czas pozostaje w centrum kadru, a kamera swobodnie wokół niego krąży. W połączeniu z prowadzoną z offu narracją daje to niezwykły efekt, dzięki któremu widz niejako „wchodzi” do umysłu bohatera, a „Angst” staje się swego rodzaju „symulatorem” mordercy.

Rezultat jest jednocześnie porażający i odpychający – można powiedzieć, że Gerald Kargl odwraca mechanizm identyfikacji z bohaterem. Reżyser nie stara się przedstawić mordercy tak, by widz chciał się z nim utożsamiać, wręcz przeciwnie – na każdym kroku podkreśla jego ohydę, ale przy tym niejako zmusza oglądającego do przebywania w umyśle zabójcy. Odstręczający, budzący odrazę bohater jest w „Angst” przewodnikiem po swojej własnej psychice – przewodnikiem nachalnym, nieprzyjemnym, od którego nie można się uwolnić, ale z którym w żadnym wypadku nie ma się ochoty identyfikować. Opisane wyżej elementy powodują, że widz w tym samym czasie czuje obrzydzenie (nawet zwykła czynność, jak jedzenie kiełbasy, sfilmowana została tak, że wydaje się być czymś odpychającym) i pewnego rodzaju konieczność patrzenia na świat przez pryzmat chorej psychiki. Najlepiej ukazane zostało to w scenie w przydrożnym barze, w którym subiektywizm narracji osiąga apogeum – główny bohater „taksuje” klientów w poszukiwaniu potencjalnej ofiary, a widz zmuszony jest to robić razem z nim.

Warto nadmienić, że Kargl w żadnym momencie filmu nie pozostawia widzowi choćby odrobiny nadziei – w jednym z ostatnich ujęć kamera wykonuje obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, symbolizujący błędne koło zbrodni i kary, w którym do końca życia tkwił będzie główny bohater. Ten porażający obraz uzupełnia chłodna, elektroniczna muzyka Klausa Schulze'a, ilustrująca najważniejsze sceny filmu, a także specyficzne, niepokojące dźwięki w tle (jak kapiąca woda na początku obrazu i podczas napisów końcowych), które mają podkreślić charakter filmu, uintensywnić zarówno jego atmosferę, jak i wymowę.

„Angst” do dziś, pomimo dużo większej dostępności, pozostaje filmem słabo rozpowszechnionym, znanym głównie fanom horroru i miłośnikom tematyki psychopatycznych morderców. Tymczasem to jedno z najbardziej bezkompromisowych, oryginalnych i porażających dzieł, jakie dane mi było oglądać i jeden z najbardziej sugestywnych nihilistycznych horrorów w historii gatunku. Próżno szukać drugiego filmu, który w tak kompleksowy sposób podchodziłby do omawianej tematyki (może poza późniejszym o kilka lat „Henry. Portret seryjnego mordercy”) i który robiłby to kompletnie bez dbałości o dobre samopoczucie widza – Kargl chce nas przerazić, zasiać niepokój i nie boi się tego robić wszelkimi możliwymi środkami. Biorąc pod uwagę, że filmowi mordercy bardzo często przedstawiani są jako ludzie fascynujący i diabelnie inteligentni, warto spojrzeć na niemal dokładny rewers takiego archetypu – na zwyczajnie wyglądającego faceta, którego psychopatię poznajemy niejako „od środka”, a nie dzięki ekscentrycznej charakteryzacji. Nie jest to miłe przeżycie, ale brutalnie sprowadza na ziemię.

REKLAMA